poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Przebudzenie

     Samotna podróż przez las wydawała się teraz nadzwyczaj niebezpieczna. Po doświadczeniach ostatnich dni Gwendala nabrała więcej ostrożności i rezerwy do wszystkiego wokół. Mogła tak naprawdę spodziewać się wszystkiego- dzikich, wygłodniałych wilków, bandytów, Cesarskich, a może nawet sprzyjających im chłopów.
Woda w rzece była strasznie zimna. Co dla Nordów oznaczało określenie ,,woda płytka”- tego nie mogła odgadnąć. Na pustyni wielką wodą nazywano marne oazy, które nawet nie mogły by konkurować z rzekami w Skyrim, a tu płytką rzeką nazwano sięgającą niemalże do szyi, rwącą wodę! Kiedy z niej wyszła, drżała na całym ciele. Z pochwy wyjęła krótki mieczyk, co zapewniło jej względne poczucie bezpieczeństwa. W lesie odnalazła jakąś dróżkę i postanowiła się jej trzymać. Dużo rozglądała się wokół, nie tylko, by popodziwiać krajobraz, ale też z przezorności. Musiało być już popołudnie, bo słońce wznosiło się wysoko na niebie. Szczękając zębami, powoli posuwała się ścieżką wprzód. Dopiero po kilku godzinach powolnego marszu, zarys wioski wyłonił się spoza drzew. Radość z dostrzeżenia celu trwała krótko, bo nagle drogę zabiegły jej dwa wilki. Z gęb leciała im piana, z pewnością były wygłodniałe.
Z zakłopotaniem spojrzała na cienkie ostrze miecza. Para zwierząt rzuciła się w jej stronę w tym samym momencie. Jednemu z nich wbiła miecz wprost w otwartą paszczę, powodując jego natychmiastową śmierć. Potem szybko wydobyła ostrze z jego truchła, jednak pozostały przy życiu  przeciwnik zdążył już zaatakować. Wgryzł się w jej nieosłoniętą niczym nogę. Z przerażeniem czuła, że rozrywa obwiązane opatrunkiem kolano. Ból i gniew dodał jej nadzwyczajnej siły. Z krzykiem uniosła miecz w górę i opuściła go na kark zwierzęcia. Przez chwilę wierzgało się w agonii, a potem rozluźniło ścisk i padło martwe.
Dziewczyna osunęła się na ziemię, z całej siły przyciskając dłonie do na powrót otwartej rany. Zrozpaczona zaczęła zastanawiać się, czy teraz w ogóle będzie w stanie dotrzeć do Rzecznej Puszczy. Nie było rady, musiała się podnieść i ponownie obwiązać rozszarpane, krwawiące kolano. Wyciągnęła miecz z karku diabelskiego zwierzęcia i odcięła nim pas sporej szerokości z dołu tuniki. Potem chłodnym i wilgotnym od wody materiałem opasała ranę  jak najmocniej mogła i związała jego końce.
Z trudem podniosła się z ziemi, a miecz jak wcześniej postanowiła nieść wyciągnięty, tak na wszelki wypadek.
Nie mogąc powstrzymać łez, pozwoliła im swobodnie spływać po policzkach.
Ból zdawał się jeszcze bardziej dojmujący niż po utkwieniu w nodze kamienia.
Kawałek drogi przeskoczyła na jednej nodze, a potem spróbowała iść normalnie. Słońce zdążyło w połowie ukryć się za horyzontem, a ona nadal powoli kuśtykała w kierunku Rzecznej Puszczy. Każdy krok był okupiony potokiem łez i na nowo wzbierającym bólem. Noga nie była jedynym utrudnieniem; w całym ciele, mimo zimna, rozlewała się dziwna gorączka. Ciężko jej było oddychać. Mięśnie stały się ociężałe. Tak niedaleko było do bramy Rzecznej Puszczy! Wciąż szła naprzód.
Słońce schowało się za horyzontem, a ona w końcu dotarła do wsi. Zlana potem, na wpół przytomna dziewczyna  upadła na twarz kilka sekund po przekroczeniu bramy. Wilgotna ziemia ochłodziła jej rozgorączkowane czoło. Usłyszała wokół siebie czyjeś kroki, poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
- Chyba żyje!- stwierdził ktoś tuż nad jej uchem.
- Gerdur... - jedynie to zdołała wyszeptać, nim całkowicie straciła przytomność. Gorąco pochłonęło jej ciało na dobre.

~*~

     Z zewnątrz nie docierały do niej żadne bodźce, ale od wewnątrz ogień spalał jej organizm. Podświadomie czuła, że toczy walkę o życie. Jedyne, co mogła robić, to odganiać pochłaniającą ją śmierć rozpaczliwymi myślami. Wciąż powtarzała w rozpalonej głowie, by ciało walczyło. Jak kruchy jest człowiek; jak niewiele trzeba, by zaczął doceniać swoje życie.
Zdawało jej się, że leży w palenisku z zawiązanymi oczami, ze skrępowanymi dłońmi i uśpioną wolą. Z każdą chwilą chęć życia w niej słabła i momentami modliła się o śmierć. Nie pomagały już nawet chwile, w których ogień łagodniał.
Nie pamiętała nawet, co doprowadziło ją do takiego stanu.
W tunelu pojawiło się jednak światełko. Do uszu zaczęły jej docierać znane dźwięki, przypominające ludzkie głosy, trzaskanie czy też otwieranie drzwi, kroki. Jednak świat żywych powracał do niej tak mozolnie, że nie wysilała się nawet, by pochwycić z niego cokolwiek w wyraźniejszej  barwie.
Po pewnym czasie zaczęło powracać także czucie.
Co jakiś czas coś ciepłego przesuwało się po jej skórze. Potem coś zimnego dotykało jej czoła. Nie potrafiła jednak sprecyzować, czym były owe ciepłe i zimne przedmioty; wciąż czuła się oddzielona od świata zewnętrznego czymś przypominającym błonę.
Kiedy już słyszała dość wyraźnie, mogła w końcu bez wątpliwości rozpoznawać większość dźwięków. Udało jej się nawet zrozumieć całą rozmowę, przeprowadzaną gdzieś w pobliżu.
- Ty głupcze! Jak mogłeś poradzić tej biednej dziewczynie przepłynięcie lodowatej wody!
Teraz tylko bogi mogą ocalić ją przed śmiercią... Taka młoda!- zawodził głos kobiecy. Na to męski prychnął cicho.
- Nie sądzisz, że jest nieco za późno na wylewanie na mnie pomyj? Myślisz, że chciałem źle? Pragnąłem tylko, żeby szybciej tu dotarła! Skąd mogłem wiedzieć, że Redgardzi są tacy wrażliwi?!
- Oh, bracie, starzejesz się, jednak rozumem nie przewyższasz małego chłopca! Czyżbyś nie wiedział, że Hammerfell to sam upał i piasek? A na domiar złego nawet nie poszukałeś jej jakiegoś okrycia.
- Myślisz, że dbałem o to wówczas, kiedy smok wisiał nam nad głowami? Ocaliłem jej życie, to chyba ważniejsze niż to, że nie poszukałem dla niej futra!
- Ah, Ralofie, najlepiej byłoby, gdyby w ogóle to dziewczę cię nie spotkało. Śmierć w smoczym ogniu byłaby pewniej szybsza i mniej bolesna!
Nie miała wątpliwości, że rozmowa dotyczyła jej samej. W jakiś sposób chciała pokazać rozmawiającym, że leży nie całkiem nieprzytomna.
Wydawało się, że udało jej się poruszyć palcem u dłoni... Ale czy oni to zauważą?
Jednak się udało! Usłyszała ciche poruszenie, a zaraz czyjaś dłoń pogłaskała ją po policzku.
- Moje dziecko, czy mnie słyszysz? Proszę, otwórz oczy!- kobiecy głos zdawał się być pełen nadziei, ale także swego rodzaju rezerwy.
Teraz albo nigdy! Musiała otworzyć oczy! Chciała znów zobaczyć słoneczny świat, twarz drugiego człowieka, znów żyć! Jej powieki zaczęły drżeć pod naporem siły woli.
Musicie, musicie się uchylić, krzyczała w myślach.
Oni zdawali się to widzieć, bo zaraz oboje dopingowali ją w wysiłku.
W końcu oczy otworzyły się zupełnie tak, jakby otwierały się pierwszy raz w życiu.
Zobaczyła przed sobą dwie, rozmyte sylwetki. Powoli wszystko robiło się coraz wyraźniejsze. W końcu mogła dokładnie przyjrzeć się otoczeniu; znajdowała się w małej, oświetlonej przez ogień sączący się z kominka izdebce. Podłogę okrywał dywan ze skóry jakiegoś zwierzęcia. Przy ścianie pokoju stała komoda, a na niej wazon z niebieskimi kwiatami. Ogólnie pomieszczenie było skromnie wyposażone, jednak nie odejmowało mu to przytulności.
Gerdur wydawała się dużo starsza od Ralofa, jednak już na pierwszy rzut oka było widać, że są rodzeństwem. Z twarzy obojga biła dobroć, u mężczyzny przemieszana z lekką nieporadnością, a u kobiety z troskliwością matki.
Ralof usiadł na krawędzi łóżka, delikatnie uniósł głowę Gwendali z puchatej poduszki i objął jej nadwątlone przez chorobę ramiona. Dziewczyna czuła, że całe jej ciało jest oblepione potem, a tłuste włosy kleją się jej do czoła. Do pasa była przykryta kocem z miękkiej skóry i wydawało jej się, że zaraz się ugotuje, więc skopała go lekko z nóg.  Potem objęła szyję Ralofa dłońmi i oparła głowę o jego bark. Potrzebowała teraz bliskości drugiego człowieka jak nigdy dotąd, przez ostatnie dni odczuwała taką samotność.
- Tak się cieszę, że do nas powróciłaś...- usłyszała szept mężczyzny przy swoim uchu.
- Ja także się cieszę, mój przyjacielu... – odpowiedziała, a potem lekko się od niego odsunęła. Gerdur stała nad nimi uśmiechając się przyjaźnie. Z tą dobrocią i błogością wypisaną na twarzy mogłaby  uchodzić za Marę, boginię miłości.
- Nie chciałabym przeszkadzać, ale przydałoby się, aby nasz gość w końcu coś zjadł, umył się i przebrał. Prawda, Ralofie?- te słowa trochę spłoszyły dziewczynę. Skuliła się i spojrzała na Nordkę nieco nieśmiało.
- O pani, już i tak wiele zawdzięczam twej szlachetnej rodzinie, bo i własne życie! Nie śmiałabym o cokolwiek jeszcze prosić, a gdybym śmiała, to i tak nigdy nie będę miała sposobności zgromadzić tak wielu bogactw, by móc odpłacić się za już daną mi pomoc!- na tak pięknie ułożoną mowę Gerdur roześmiała się cicho. Ralof za jej przykładem wyraził swoje rozbawienie gromkim śmiechem. Na jego twarzy pojawiło się kilka drobnych, w jakiś dziwny sposób dodających mu szlachetności zmarszczek.
- Ależ kochaniutka, skończ te farmazony i wstawaj! Jesteśmy prostymi ludźmi, nie potrzebujemy żadnych skarbów ani pięknych podziękowań. Wieczerza będzie za niedługo, bo już księżyc świeci za oknami. To będzie zaszczyt gościć cię przy naszym stole. – odpowiedziała jej kobieta i zniknęła za drzwiami izby, Ralof zaś pomógł dziewczynie dźwignąć się z łóżka.
- Na razie zjesz z nami, a potem poproszę Gerdur, żeby pożyczyła ci jakieś swoje ubranie, chociaż pewnie już o tym pomyślała. Koniecznie musisz dużo pić, bo nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale przeleżałaś o suchym gardle trzy dni! Próbowaliśmy coś w ciebie wlewać, ale to chyba nie na za dużo się zdało. Wy, Redgardzi, musicie mieć naprawdę odporne organizmy! Gerdur obmywała cię, kiedy leżałaś w chorobie, a ja kropiłem ci czoło zimną wodą. Miałaś taką skamieniałą i bladą twarz że czasem się bałem, że już leżysz martwa. Na szczęście jednak żyjesz!  No, chodźmy jeść!- wyrzucił z siebie w zawrotnie szybkim tempie, a  potem pomógł dojść dziewczynie do kuchni. Tam cała trójka usiadła przy stole i razem spożyła kolację. Gwendala pochłaniała wszystko, co znalazło się w zasięgu jej rąk. Rodzeństwo oczywiście nie powiedziało na to ani słowa. Doskonale rozumiało, że po ustąpieniu choroby apetyt powrócił ze zdwojoną siłą.
- Czy smakowało ci?- zapytała Gerdur, kiedy Redgardka skończyła już jeść.
- O tak, bardzo!- odparła z entuzjazmem.- Jak widzę w Skyrim jecie dużo mięsa.
- No tak, trzeba czymś podtrzymywać krzepkość! A jeżeli mogę zapytać, to dlaczego tak właściwie tu przyjechałaś?- przez chwilę nie padła żadne odpowiedź. Zaraz jednak Gwendala niezręcznie pociągnęła nosem i z powrotem podjęła rozmowę. 
- W największym skrócie przybyłam tu, żeby zarobić jako najemniczka. Teraz jednak mam ochotę zaszyć się w jak najgłębszej dziurze i z niej nie wychodzić. Myślałam, że początki będą prostsze, tymczasem już trzykrotnie otarłam się o śmierć.- Gerdur zrzedła mina. Wyglądała na nieco zakłopotaną, oparła się o stół łokciami. W jej oczach pojawiło się współczucie.
- Złotko... Obawiam się, że to nie będzie możliwe... Przynajmniej przez jakiś czas. Wiem, że teraz pewnie zastanawiasz się, co za bzdury plotę, ale zważ na ranę w swojej nodze! Opatrzyłam ją i zmieniałam opatrunki dwa razy dziennie, jednak nadal potrzebuje dużo czasu,  by się zagoić. Wojna jest dla silnych i sprawnych, słabych zostawia się w obozach. Jeżeli ktokolwiek zobaczyłby tę ranę, albo gdyby na nowo się otworzyła... Sama rozumiesz. Jeżeli choć trochę ci zależy na życiu, to zostań tu z nami i poczekaj, aż ona się zagoi.- słowa Gerdur zadziałały niczym wymierzony policzek. Jak mogła o tym nie pomyśleć? Przecież nawet do kuchni musiała przejść z pomocą Ralofa, nie wspominając już o katuszach towarzyszących przyjściu do Rzecznej Puszczy. Na razie była zbyt osłabiona, żeby go odczuwać, ale była pewna, że ból wróci. Wiedziała też, że Gerdur ma zupełną rację.  W jedną chwilę zrobiło się nieprzyjemnie i nikt już nie miał ochoty do rozmowy. Gerdur starała się jakoś to załagodzić, wysyłając Ralofa do pozmywania naczyń, a Gwendali proponując kąpiel. Ta nieśmiało przyjęła propozycję.
Gerdur ogrzała wodę w żeliwnym garze na ogniu, a potem przyniosła balię do izby, w której ostatnie dni spędziła Gwendala. Dziewczyna wskoczyła do bali, a Gerdur nalała do niej ciepłej wody. Potem przyniosła szorstką gąbkę i, mimo protestów Redgardki, zaczęła szorować jej plecy. W końcu ta całkowicie się zrelaksowała i pozwoliła wszystkim mięśniom się rozluźnić.
- Wydaje mi się, że mój brat bardzo cię lubi... Mam rację?- usłyszała nagle, i lekko się wzdrygnęła. Nie dało się ukryć, że to z powodu pytania, bo woda nadal była ciepła.
- Skąd ja mogłabym to wiedzieć? Powinnaś jego zapytać... – odparła, zanurzając się w wodzie aż po kark.
- Nie udawaj, dziewczyno!- zaśmiała się Nordka.- Coś tak tajemniczego pojawiło się w spojrzeniu mego brata, że muszę to wiedzieć!- wyglądało na to, że nie ma zamiaru dać za wygraną. Gwendala westchnęła głośno i mocno zastanowiła się, zanim odpowiedziała.
- ... Być może. Sytuacja w Helgen w pewnym sensie musiała nas do siebie zbliżyć... Ale nie śmiej się tak! – Gerdur cały czas cicho chichotała, co nieco oburzało młodą dziewczynę. Temat był dla niej bardzo kłopotliwy.
- Jak mogłabym się nie śmiać, skoro wy oboje jesteście tacy nieporadni? Na miłość bogów, uroki młodości! Skoro już przy tym jesteśmy, to ile masz lat?
- Dwadzieścia- istotnie, na tyle mniej więcej wyglądała. Jej jasnobrązowa skóra nie była poszkalowana żadną skazą, jeżeli nie liczyć kilku blizn. Buzia miała ładny, okrągły kształt, delikatnie wydęte usta w jakiś sposób świadczyły o silnym, niewyzwolonym jeszcze charakterze, a duże, teraz nieco przygasłe niebieskie oczy miały niewinny wyraz. Gdyby jej brat nie przysiągł, że z zimną krwią zabiła kilku Cesarskich, oczom by nie uwierzyła. Istota o tak ślicznym wyrazie twarzy? W sumie może by uwierzyła, gdyby rzuciła okiem na jej szerokie, dość umięśnione ramiona i niebieskawe od żył dłonie.
- Jesteś tak młoda... czy wojsko może być dla ciebie naprawdę najlepszym domem?
- Chcę, aby tak było. Dotychczas ćwiczyłam swoją siłę, dopiero kilka dni temu dane mi było w praktyce poznać jej pełnię. Jeżeli, tak jak powiedziałaś, potrzebują silnych ludzi, to się nadam.
- Aż tak jesteś pewna swej siły? Nie wolałabyś na przykład pomóc mi w gospodarstwie?
- Niech bogowie mnie chronią! Jeżeli już miałabym wykonywać jakiś bardziej przyziemny zawód, to zostałabym kowalem.
- Kowalem powiadaż? Tak się składa, że mamy w wiosce kuźnię, a Alvorowi, póki jego córka nie dorośnie na tyle, żeby mogła przejąć ją po nim, przydałaby się pomoc. Może byś się nad tym zastanowiła? Tymczasem wyłaź już z tej wody, jesteś już czyściutka jak górski potok!- zgodnie z poleceniem Gwendala wyszła z wody i wytarła się ręcznikiem. Gerdur w tym czasie przyniosła jej sięgającą do kolan błękitną koszulę nocną. Potem życzyła jej dobrej nocy i wyniosła balię z brudną wodą z pokoju.
Dziewczyna wskoczyła pod koc i zwróciła twarz w stronę kominka, na którym wciąż tliły się niedopalone kawałki drewna. Za oknami, na wietrze, wirowały liście spadające z drzew. Gwendala nie mogła wyrazić swojej radości z tego, że jest odgrodzona czteroma ścianami od chłodu nocy.
Starała sobie przypomnieć, przez co tak naprawdę przeszła przez ostatnie parę dni. Wydarzyło się więcej, niż przez dwadzieścia lat jej dotychczasowego życia, tego była pewna.
Pierwszy raz w życiu miała gorączkę. W Hammerfell gorąco było tak wszechobecne, że jego obecność można by było przyrównać do obecności powietrza. Redgardzi nie znali zimna, nawet klingi wyciąganych z pochew mieczy były gorące. Dlatego też przez tak wiele lat Gwendala prychała na to, co przyjezdni nazywali mrozem, bo też nie mogła realnie sobie go wyobrazić. Dopiero teraz uczuła przerażenie, że mogło być jej zimno, kiedy równocześnie gorąco spalało ją od środka. Cóż za dziwna choroba!
Niespodziewanie z zamyślenia wyrwało ją ciche skrzypnięcie. Szybko spojrzała w stronę drzwi i ujrzała wchodzącego do pokoju Ralofa. Miał na sobie skórzane, ciemne spodnie i wytartą, szarawą koszulę.
Chyba się zmieszał, że dziewczyna go spostrzegła.
- Mogę?- wybąkał. Gwendala z uśmiechem pokiwała głową i poklepała na łóżku miejsce obok siebie.
Mężczyzna bezszelestnie podszedł do łóżka i usiadł na wskazanym przez dziewczynę miejscu.
- Dzisiaj nie mieliśmy zbytnio okazji porozmawiać na osobności...- zaczął, wodząc wzrokiem na boki.
- Chciałem tylko zapytać, czy jest ci u nas dobrze.
- Oh tak!- odparła bez wahania.- Śmiem rzec, że czuję się tu lepiej niż we własnym domu. Twoja siostra jest taką miłą i ciepłą osobą. Teraz tylko zastanawiam się, jak kiedykolwiek zdołam wam się odpłacić za okazaną mi dobroć. A przede wszystkim tobie, Ralofie... za uratowanie życia.- mężczyzna prychnął cicho, jakby nie pierwszy raz ktoś był mu wdzięczny za ocalenie.
- Nie musisz mi się odwdzięczać! Wystarczy, że dobrze wykorzystasz swoje życie. Obiecasz mi to?
- Obiecuję! Wiem, że jest już trochę późno i pewnie jesteś zmęczony, ale.. mógłbyś mi cokolwiek opowiedzieć o smokach?
- Ja sam wiem niewiele, bo nikt od setek lat nie widział ich w Skyrim. To  naprawdę niezwykłe, że pośrednio ta bestia ocaliła nam życia! Jak sama widziałaś, smok to spore gadziny, pokryte łuskami, potrafią latać i ziać ogniem. Kiedyś smoki chciały przejąć władzę nad światem, miały nawet króla- Alduina, ale to tak stare dzieje, że ludzie o nich zaczynają zapominać. – podrapał się po brodzie- Mogę ci powiedzieć tylko tyle, że to złe istoty i jeżeli jest ich więcej, to będzie z nami źle. Tylko pytanie skąd się wzięły? Siwobrodzi by wiedzieli, ale pewnie nawet jeszcze nie słyszeli o pojawieniu się tego smoka. Wiesz, to tacy mędrcy. Siedzą na najwyższej górze świata i filozofują, kiedy nam potrzeba ich pomocy. Tylko oni wiedzą, co może nas uratować przed tymi potworami!
- Czy wiesz coś jeszcze?- dopytywała się z ciekawością dziewczyna. Ralofowi zdawało się to schlebiać.
- Wydaje mi się, że smoki potrafią przemawiać w ludzkim języku, ale my nie pozostajemy im dłużni... to znaczy- nie pozostawaliśmy. Kiedyś niektórzy z nas potrafili przemawiać w smoczym języku!- na te słowa oczy Gwendali gwałtownie się rozszerzyły.
- Co ty pleciesz, naprawdę?!- krzyknęła z niedowierzaniem.
- Oczywiście! Byli tacy ludzie, nazywani Smoczymi Dzieciętami, którzy umieli mówić w smoczym języku. Siwobrodzi też potrafią, jednak dzięki latom praktyk.  Smocze Dziecię potrafi to ot tak, tylko musi znać Słowa Mocy. Ulfric też potrafi, ale tylko kilka wyrazów.
Temat coraz bardziej zaciekawiał dziewczynę. Usiadła wygodniej i przybliżyła się do Ralofa. Teraz bardzo dokładnie widziała całą jego twarz, złote włosy zebrane z czoła, zaplecione przy skroni w warkoczyk i przyjazne, niebieskie oczy.
- Czym są Słowa Mocy?
- To słowa których smoki używają do wyzwalania swojej energii... dzięki nim mogą na przykład ziać ogniem. Więcej już naprawdę nie wiem, to trochę niepojęte dla zwykłego człowieka, co? A teraz kładź się już, przegadaliśmy z pół nocy! Do jutra!- mężczyzna chciał już wstać, kiedy poczuł drobną, aczkolwiek silną dłoń na swoim przedramieniu.
- Zostań ze mną dzisiaj, Ralofie. Tęsknie do towarzystwa ludzkiego, nie chcę zostać sama. Proszę...- usłyszał gorączkowy, cichy szept Gwendali. Zdawał się wręcz błagalny. Trochę go to zdziwiło, jednak starał się tego po sobie nie pokazać. Z delikatnym uśmiechem położył swoją dłoń na jej dłoni.
- Dobrze- odszepnął. – Co więc powinienem zrobić?- na to dziewczyna lekko się zmieszała, jednak odpowiedziała.
- Mógłbyś się przy mnie położyć? Chciałabym się móc do kogoś przytulić.- mężczyzna tylko skinął głową i wsunął się pod koc obok niej. Na poduszce wyciągnął rękę i przygarnął dziewczynę do siebie tak, by oparła głowę o jego ramię. Potem objął jej plecy przedramieniem. We dwójkę było im znacznie cieplej.
Chwilę leżeli w milczeniu, wpatrując się w sufit. W powietrzu unosił się przyjemny zapach drewna, zza okna dobiegał szum wirujących liści. Do izby nieśmiało wkradał się blask miesiąca, w kominku cicho trzeszczały palone gałązki. Obie dłonie dziewczyny spoczywały na piersiach mężczyzny. Pod opuszkami palców czuła kojące, spokojne bicie jego serca.
- Masz w ogóle jakąś rodzinę, młoda?- zapytał Ralof półgłosem, trochę sennie. Mimo wszystko nie było wątpliwości, że pyta ze szczerej ciekawości.
- Tylko ojca. I on już jest daleko stąd... – odparła z lekkim zamyśleniem dziewczyna. Gdzieś w oddali usłyszała wycie wilka.
- Co teraz ze mną będzie?
Nastało krótkie milczenie. Nord zdawał się poważnie rozmyślać nad odpowiedzią.
- Cóż... Pomieszkasz trochę u nas, a potem... nie mam pojęcia.
- A co z Gromowładnymi? Nie mogłabym do was dołączyć?- zapytała trochę zbita z tropu dziewczyna. Sam przecież gorąco ją do tego zachęcał.
- Szczerze mówiąc teraz nie widzę w tym żadnego sensu. Przy stole mówiłaś, że chcesz zarobić jako najemniczka, prawda? W naszej wojnie z Cesarstwem nie ma miejsca na potyczki o złoto i skarby. My walczymy o wolność swojego kraju, nie dla pieniędzy. Ty o prostu przyjechałaś, by zarobić. Mam rację?- miał zupełną rację i tego nawet nie musiała przyznawać. Zrobiło jej się wstyd. Przecież chciała zdobyć sławę i bogactwo. Czy było w tym miejsce na honor czy inne wartości? Domyślała się, że Cesarscy opłacają wielu najemników. Aż dreszcz obrzydzenia przeszedł ją, gdy wyobraziła sobie, że mogła by być jednym z nich. Dopiero teraz zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo chciała się dobrowolnie upodlić. Sama przecież w przeciągu kilku dni została przez Cesarskich ograbiona ze wszystkiego i wysłana na egzekucję. Czy za pieniądze miałaby to samo robić z innymi ludźmi? Z dwojga złego, walka o suwerenność i własną godność zdawała jej się być lepszym wyborem. Ale co ją łączyło z Nordami? Przecież była Redgardką. Z jakiej racji miałaby w takim razie walczyć w szeregach Gromowładnych? Zaczęła czuć się obco.
- Powinnam więc  w takim razie odjechać?- odparła tylko z wyrzutem, chociaż większym do samej siebie niż do Ralofa. Na to pytanie mężczyzna mocniej przygarnął ją do siebie.
- Nie, dziewczyno! Nie to miałem na myśli. Chciałem, żebyś wiedziała, że my nie bawimy się tu w łupy, przygody, sławę. Poza tym każdy Gromowładny walczy z potrzeby serca, nie patrzy na coś takiego jak zysk. Jeżeli chciałabyś być najemniczką, to wiedz, że to działka tylko i wyłącznie Cesarskich. Jeżeli więc nadal chcesz nią być, to sama rozumiesz, że będziesz stała po drugiej stronie barykady.
- Czemu tak bardzo przejąłeś się tym, co powiedziałam? Eh, Ralofie, czy naprawdę nie sądzisz, że zemsta jest dla mnie wystarczającym powodem do stanięcia po waszej stronie? Oni zabrali mi wszystko. Konia, na którego mój ojciec wydał ostatnie pieniądze, własnoręcznie wykuty miecz, niemalże życie. Ja już jestem waszą siostrą w nienawiści do nich.  Dlaczego więc nie miałabym walczyć w waszych szeregach? Nie uwierzę w to, że nic nie zabieracie z ciał poległych wrogów...  Zawsze jakiś zysk będę z tego miała.
- Nadal nie pojmujesz idei naszej walki, co? Najlepiej by było, gdybyś zapomniała o tym, że w ogóle proponowałem ci dołączenie do buntu. To nie jest zabawa. Najbardziej cieszyłbym się, gdybyś tu została i pomagała mojej siostrze.- tym wyznaniem Ralof rozłościł dziewczynę. Krew nabiegła jej do policzków i to poczuł nawet przez materiał szorstkiej koszuli.
- Więc chcesz, żebym zmarnowała swoje umiejętności na bycie kurą domową? Za kogo ty mnie uważasz?- odparła, mocno się powstrzymując od krzyczenia.
- Nie, skądże! Nadal  nie rozumiesz. Pójdźmy na kompromis. Zostaniesz tu z Gerdur, poznasz nasz sposób życia, jeszcze nieraz pewnie dane ci będzie zobaczyć niesprawiedliwość Cesarskich... a wtedy sama- z potrzeby serca- dołączysz do naszych szeregów.
- Zależy ci na tym? Dlaczego? Dlaczego mi to zaproponowałeś tam, w Helgen, skoro teraz tak mącisz?
- Widocznie się pomyliłem. Śpij już. Dobranoc.- gwałtownie wysunął rękę spod jej głowy i opuścił izbę, zostawiając dziewczynę w niemałej rozterce. Całą noc nie mogła zasnąć. W głowie non stop kotłowały się jej rozmyślania. Zaczęła rozumieć, o co chodzi Ralofowi. Przecież Nordowie to dumni, a zarazem szlachetni ludzie. Dla nich najemnicy musieli być niczym larwy,  najgorsze pomioty. Zrobiłaby wszystko, gdyby mogła cofnąć czas i przy tej feralnej kolacji nie być taką szczerą! Gdyby nie wyjawiła prawdziwego celu swojego przyjazdu, zapewne Ralof nie okazałby jej tyle gniewu i nie myślałby teraz o  niej jak... no cóż... o larwie. Nie mogła uwolnić się od myśli, że takie właśnie o niej ma zdanie- że nie obchodzi ją nic poza pieniądzem. Z jakiej złej strony mu się pokazała!
Słońce zdążyło już wychylić się zza horyzontu, kiedy ona w końcu przymrużyła oczy. Nie zdążyła jednak zasnąć, bo niedługo potem do izby przyszła Gerdur i ją obudziła. Przyniosła ze sobą brązową, ciepłą tunikę i lekkie trzewiki, a kiedy Gwendala się ubrała, zaprosiła ją na śniadanie. Po zjedzeniu kilku kromek chleba z masłem i pieczonej ryby dziewczyna pomogła gospodyni przy posprzątaniu, a potem Gerdur poszła pracować w polu. Redgardka bardzo silnie upierała się, żeby pójść z nią, jednak ustąpiła po goracych zapewnieniach, że jako gość nie powinna zajmować się takimi rzeczami.
Została więc w domu z przeświadczeniem, że jest bezużyteczna. Cały ranek rozmyślała o  Ralofie. Dlaczego nie było go z nimi przy śniadaniu? Dokąd poszedł? Nie miała jednak odwagi zapytać jego siostry, zresztą była pewna, że wciąż był zły.
Przez długi czas siedziała w kuchni i wyglądała za szybę, ale w końcu zdjęta nudą postanowiła wyjść. Dzień okazał się być chłodny i rześki. W całej osadzie pachniało sosnowymi igiełkami i świeżą ziemią, z lasu dobiegał szum drzew, a w pobliżu cicho skomlał pies. Gdzieś daleko ktoś rąbał drewno, słychać było śmiech bawiących się dzieci, dojone krowy muczały. Jakże zatęskniła za tym hałasem wsi! Pomimo słyszanych dźwięków, nikogo nie widziała w pobliżu, jeśli nie liczyć jakichś debatujących starowinek i kilku stróżów.  
Lekko kuśtykając spacerowała  po osadzie, zaglądała pomiędzy budynki. Nad rzeką dostrzegła piorące ubrania kobiety, ale nie chciała im przeszkadzać. Niektórzy mężczyźni pracowali w tartaku, inni oprawiali złowione ryby, jakiś samotny chłopiec strugał figurkę w drewnie. Wyglądało na to, że praca w wiosce szła pełną parą, chociaż wielu ludzi przy wykonywaniu swoich codziennych obowiązków milczało.
Nie sądziła, by mogła tu znaleźć jakieś miłe towarzystwo, więc postanowiła wrócić do chaty. Po drodze usłyszała coś, czego wcześniej nie słyszała- dźwięk uderzania młotem w stal. Zaciekawiona poszła w kierunku, z którego dźwięk dobiegał. Bardzo się ucieszyła, gdy na miejscu zobaczyła warsztat kowalski, a w nim w pocie czoła pracującego rzemieślnika. Od razu wyobraziła sobie ojca, który być może jeszcze spał, ale już niedługo miał tak samo uderzać w rozgrzaną blachę.
- Co tam, dziewczyno? Przyszłaś poprzeszkadzać czy masz jakiś interes?- zapytał mężczyzna, nie odrywając się od pracy. Gwendala podeszła trochę bliżej, z entuzjazmem przyglądając się jego pewnym uderzeniom.
- Tak przyszłam, zaciekawiona, czemu to tak stal brzęczy. Piękna robota!- kowal zaśmiał się gromko, słysząc w  jej głosie szczery podziw.
- A co w tym pięknego? Walenie dzień i noc w żelastwo, i tak przez całe życie! Znasz się choć trochę na kowalstwie, że twierdzisz, że pięknie mi to wyszło?
- O tak! Ojca mam kowala, sama też pomagałam mu w kuźni.- odpowiedź dziewczyny wprawiła mężczyznę w jakieś dziwne zamyślenie. Na chwilę zamilkł, nadal dopieszczając stal młotem. Potem nagle przerwał robotę i spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Mówisz, że pomagałaś ojcu, tak? Może w takim razie przydałabyś się mi na coś, co?
- Naprawdę mogłabym pomóc? A tak, Gerdur wspominała, że potrzebuje pan pomocy. Proszę mi tylko powiedzieć, co mam zrobić!
- Najpierw załóż fartuch. O, tam wisi. No dobrze. To może powycinasz mi trochę rzemieni?- na tę propozycję dziewczyna w połowie przerwała zawiązywanie fartucha i spojrzała z oburzeniem na mężczyznę.
- Że jak? Niech mi pan da jakąś poważną robotę!
- Najpierw muszę sprawdzić czy w ogóle orientujesz się w czymkolwiek. Na słowo obcym nie wierzę. A teraz, jeżeli faktycznie chcesz pomóc, to zabieraj się za robotę. Na stole masz porządny płat skóry. Wytnij tyle rzemieni ile tylko się da.- jeszcze bardziej ją zdenerwowała władczość mężczyzny, w końcu to on potrzebował pomocy, nie ona. Ale zaciskając zęby chwyciła nóż i zaczęła kroić skórę na drobne paski. I w sumie jej się to spodobało. Mężczyzna wrócił do obijania rozgrzanej blachy. Po  jakiejś chwili zaczęli rozmawiać. Alvor, mimo całej swojej władczości, okazał się być przesympatycznym człowiekiem. Gwendala dałaby głowę, że jego śmiech słychać w całej Rzecznej Puszczy, tak gromko wyrażał rozbawienie. Kiedy w końcu przekonał się, jak dziewczyna jest zręczna, pozwolił jej zabrać się za kucie napierśnika. Nim słońce zaszło za horyzontem, zlanym potem kowalom udało się zbić wspólnie dwa, całe kirysy. Alvorowi nigdy wcześniej praca nie szła tak przyjemnie, tego dnia musiał niejednokrotnie to w duchu przyznać. Dziewczyna okazała się pracowita, zaradna, a przede wszystkim serdeczna i szczerze wygadana. Dzień im zleciał naprawdę szybko i jakoś smutno było się rozstawać, ale niestety żona kowala zawołała go na kolację. Z zadowoleniem wypisanym na twarzy Alvor pożegnał się z Gwendalą mocnym uściskiem dłoni i obiecując, że jakoś jej się odwdzięczy, odszedł. Oczywiście bez słów wiadomym było, że dziewczyna zajdzie do niego również następnego dnia.
Okropnie zmęczona, ale i przepełniona satysfakcją z wykonanej pracy, powróciła do domu Gerdur. Wieczerza rozpoczęła się bez niej, ale gospodyni nie okazała żadnej złości ze spóźnienia gościa, zwłaszcza, kiedy zdał sprawozdanie z całego dnia. Nordka słuchała z zaciekawieniem entuzjastycznego opowiadania Gwendali, bardzo się cieszyła, że dziewczyna odnalazła swoje miejsce w wiosce i nie będzie musiała plątać się bezczynnie. Przemilczane zostało, jak długo to jeszcze potrwa i co tak właściwie potem Redgardka ma zamiar ze sobą począć.
Kiedy skończyły jeść, dziewczyna sobie uświadomiła, że całe popułudnie ani przez chwilę nie myślała o Ralofie. Ale przecież dzień tak szybko i przyjemnie minął!...
Mimo wszystko, z lekkim poczuciem winy, zapytała Gerdur o brata. Ta powiedziała, że o świcie poszedł pomóc w rąbaniu drewna do lasu, a po powrocie do domu tylko coś przekąsił i rzucił się zmęczony na łóżko. Gwendali ta odpowiedź w pełni wystarczyła, więc już jej nie przeszkadzając pożegnała się i poszła do swojej izby.
Kiedy przysiadła na łóżku, sama w końcu poczuła, jak  bardzo jest zmęczona. Policzki jeszcze jej gorzały od pracy, a pot spływał z czoła. Gerdur pod jej nieobecność musiała rozpalić w kominku, bo w izbie było bardzo ciepło i duszno, więc dziewczyna głęboko oddychając zrzuciła z siebie tunikę i wślizgnęła się pod cienki koc, a potem ze spokojem zasnęła. Nie na długo przyszło jej się cieszyć idyllą krainy snów, bo nagle zbudziło ją lekkie szarpnięcie za ramię. Przestraszona i zdziwiona, podciągnęła koc do nagiej piersi i w mroku próbowała ujrzeć twarz sprawcy. Nie musiała jednak długo się wysilać, bo głos od razu go zdradził.
- Przepraszam, że cię zbudziłem...-  powiedział Ralof z wielkim poczuciem winy. Odskoczył do tyłu tak, że cała jego postać zatopiła się w cień.
- Nie szkodzi. Usiądź...- mruknęła w odpowiedzi dziewczyna, kiedy tylko uspokoiło się oszalałe bicie jej serca. Mężczyzna więc usiadł obok niej. Minę miał doprawdy nietęgą, a oczy cały czas wodziły gdzieś po pościeli.
- Ja... przepraszam. Chyba źle cię oceniłem- zaczął bez ogródek. Przebierał palcami ile tylko się dało. Na twarzy Gwendali wykwitł uśmiech pełen utajonej satysfakcji.
- Nie masz za co. To ja okazałam się chciwa i łasa na pieniądze, to chyba nie jest twoją winą, co?
- A mimo chciwości, pomagałaś dzisiaj Alvorowi w kuźni- oczy Redgardki gwałtownie się rozszerzyły. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie ani słowa.
- Skąd... Skąd ty o tym wiesz?!
- Widziałem cię, kiedy wracałem z lasu. Tak radośnie szczebiotałaś i tak głośno waliłaś tym młotem, że nie dałoby się tego nie słyszeć!- a więc zaczynam zyskiwać w jego oczach, pomyślała z radością. Chcąc nie chcąc, dostała dwa w jednym- wspaniale spędzony dzień i uznanie Ralofa! Tak niespodziewanie dobrze ubitego ,,interesu” by się nie spodziewała.
- A więc zaczynasz dostrzegać we mnie jakąś szlachetność, co?
- Zdecydowanie. Chyba zaczynasz zauważać, co jest naprawdę istotne. No, nieważne. Musisz wiedzieć, że cały dzień zbierałem się na te przeprosiny... I dużo o tobie myślałem. Raz o mało co nie odrąbałem sobie palca- zaśmiał się cicho. Dziewczyna tylko się uśmiechnęła, bo zrobiło jej się głupio w związku z niemal straconym przez mężczyznę palcem. Zapadła chwilowa, niezręczna cisza.
- No, to ja już pójdę...- szepnął w końcu Nord, jednak tak jak poprzedniej nocy, został powstrzymany przez uścisk drobnej, aczkolwiek silnej dłoni.
- Zostań...- rozbrzmiała cicha prośba. Nie zdążył nic odpowiedzieć, nawet pomyśleć o tym, co usłyszał, bo w jedną sekundę ogarnęła go słodka niemoc.
Wiedział tylko, że uległ, że czuje jej różane wargi na ustach, że w chwilę zdziera z siebie koszulę jak szalony. Świat zawirował przed jego oczami, nie wiedział nawet jak znalazł się obok niej. Czuł, że jego palce pieszczą skórę jej piersi, szyi, pożądliwie ściskają pośladki, a usta pochłaniają jej oddech. Przez żebra próbowało przebić się serce, bijąc mocno jak nigdy, krew buzowała w żyłach, jakby chciała je rozsadzić. Przy uchu usłyszał głośne westchnienie, jakby przepełnione zdziwieniem. Fala gorąca ogarnęła całe ciało, nie wiedział jak, ale znalazł się w niej, czuł kołysanie jej bioder, słyszał krótkie, tłumione jęki w nabrzmiałych krwią uszach, czując coraz większe pożądanie o więcej rozkoszy.  
Jej drżące uda zacisnęły się na jego biodrach, ciała lgnęły do siebie jak mogły najbardziej, ciągle zalewane falami gorąca, a jej usta nieprzytomnie szeptały coś niezrozumiale.
Kręgosłup kobiety wygiął się w łuk, na odchylonej szyi ukazały się perliste krople potu, a z warg wydobył się urwany w połowie krzyk. Zastygli oboje w jednej chwili, wstrzymali oddech, choć serca nadal biły jak szalone. Pozwolili rozpłynąć się słodkiemu gorącu i drżeniu po całym ciele, zatopili się w morze spełnienia, a potem zmęczeni i otępiali legli obok siebie, jeszcze przez długi czas trawieni drżeniem i rozkoszą.
Dziewczyna obróciła swoją głowę w jego stronę i zamarła w zdziwieniu. Na jego twarzy rysował się jakiś grymas bólu.
- Dlaczego to zrobiłaś?- wyszeptał, odwracając głowę. Gwendala trochę się zmieszała.
- Co takiego? Ah. Z tego samego powodu, dla którego ty odwiedziłeś mnie wczorajszej i dzisiejszej nocy.
- Powodem moich nocnych odwiedzin była chęć spokojnej rozmowy.
- Co? Myślisz, że naprawdę jestem taka głupia? A zresztą, czy to co właśnie odbyliśmy, nie było rozmową dwóch przeżartych żądzą ciał? Popatrz na mnie. Co się stało?- mężczyzna nadal wpatrywał się w przeciwległą ścianę.
- Nic... To wszystko po prostu stało się tak szybko. O czymś sobie przypomniałem.. Nieważne.
- Ważne! Teraz będziesz musiał mi o tym opowiedzieć, zdajesz sobie z tego sprawę? Odwróć się do mnie!- chwyciła jego podróbek i siłą zmusiła go do popatrzenia na siebie. Jego spojrzenie było martwe, wyprute z życia. Teraz dopiero zaczęła odczuwać niepokój. Musiała dowiedzieć się, o co chodzi.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? A więc sądzę, że wykręciłem ci niezłe świństwo. Ale zacznijmy od początku. W Helgen wysłałem cię na poszukiwanie przejścia do twierdzy, a gdybyś była tak głupia żeby szukać go na zewnątrz, niechybnie byś zginęła. Doskonale o tym wiedziałem, a mimo tego zleciłem ci to... Ale wiesz co jest najgorsze? Że ja wiedziałem, jak się dostać do tej cholernej twierdzy. To znaczy niedosłownie, ale bywałem w Helgen, więc samemu łatwiej bym mógł znaleźć przejście.
- A wiesz, że nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia? Sama bym wysłała kogoś innego. I uratowałeś mi życie, więc ja też musiałam zrobić coś dla ciebie, prawda? Na prawdę taka pierdoła cię gryzie?
- Nie, ale nie wspominajmy już o tym. Śpij- dziewczyna zrezygnowana wtuliła się w jego pierś i zamknęła oczy. W pokoju w końcu ucichło wszystko prócz spokojnych oddechów śniących kochanków.

~*~

    Następnego dnia obudziła się bardzo późno, a czuła się wypoczęta jak nigdy. Ralof i Gerdur musieli już dawno wyjść pracować, bo w domu panowała przeraźliwa cisza.
Dziewczynie nigdzie się nie śpieszyło, leniwie więc wciągnęła na siebie tunikę i trzewiki, obmyła twarz i przewiązała kolano nowym bandażem. Ogromny strup na ranie pękł w kilku miejscach i dokuczliwie piekł,  jednak wydawało się, że dobrze się goi.
Po przekąszeniu czegoś w ramach śniadania przypomniała sobie, że umówiła się z Alvorem. Z uśmiechem na twarzy wyszła z chaty i pokierowała się w kierunku kuźni, znajdującej się na drugim końcu wioski. Przez całą drogę rozmyślała o tym, jak dobrze zaczyna jej się układać. Miała pewne wyrzuty sumienia, że odsuwa od siebie myśl o opuszczeniu Rzecznej Puszczy, ale oczywiście pewnego dnia to musiało nastąpić- a to wtedy, gdy już dowiedzie swojej wartości przed Ralofem i w końcu zabierze ją ze sobą do pozostałych Gromowładnych braci. Czy nazwała ich braćmi? Przystanęła na chwilę.
Czy jeden mężczyzna może mieć tak wielkie oddziaływanie na kobiece serce? Zapewne tak, skoro właśnie myśl o jednym mężczyźnie motywowała ją do osiągnięcia celu.
Myśl o nim  była jak puchar, z którego rozlewała się miłość do wszystkich Nordów. A może oni sami zasłużyli na tę miłość? Bądź co bądź, dotychczas doznawała od nich samej dobroci.
Dopiero teraz zaczęła zadawać sobie pytanie, co tak naprawdę czuła wobec Ralofa. Była pewna, że swego rodzaju przywiązanie, bo przecież nie wyobrażała sobie, żeby mógł opuścić Rzeczną Puszczę bez niej, ale... czy coś jeszcze? Ze złością zaczęła przyznawać sama przed sobą, że to nieokreślone uczucie zaczęło wypierać z jej serca miłość wobec ojca- bo czy to nie miłość córki wcześniej ją motywowała? Nogi same ją niosły do celu, bo oczy były ślepe, zmysły były zatopione w rozmyślaniu. W okolicy serca poczuła ukłucie niczym rozżarzoną igłą. Co tak naprawdę pchnęło ją w ramiona Ralofa wczorajszej nocy? Co tak właściwie się z  nią dzieje?
- Jak widzę lubimy sobie pospać, co?- usłyszała nagle i z zaskoczenia aż podskoczyła. Natychmiast jednak się zaśmiała, bo zobaczyła przed sobą Alvora, tłukącego młotem w podgrzaną w ogniu klingę miecza. Czarną brodę miał okraszoną kropelkami potu, a oddech znacznie przyśpieszony.
- Przepraszam, że dzisiaj tak późno, ale faktycznie lubimy sobie pospać.
-Grunt, że w ogóle przyszłaś, bo mamy tu trochę roboty. A teraz zakładaj fartuch i chodź mi pomóż!
Pracowało im się jeszcze lepiej niż dnia poprzedniego, bo już zdążyli nabrać do siebie zaufania i sympatii. Alvor lubił ponarzekać i powtrącać się dziewczynie w robotę, jednak nie umniejszało to jego podziwu do tego, z jaką zręcznością ze wszystkim sobie radzi. Nie powiedział tego głośno, ale widziała, że darzy ją ogromnym szacunkiem i bardzo jej to schlebiało.
W końcu jednak nadeszła godzina pożegnania, kiedy na dworze zrobiło się zupełnie ciemno i zniecierpliwiona żona zawołała kowala na kolację.
Dziewczyna jednak wracała do domu z lekkim sercem, a wręcz z zawstydzającą ją radością. W końcu za chwilę miała znów zobaczyć Ralofa.
Wróciła w dobrym momencie, bo Gerdur właśnie zastawiała stół do kolacji. Ralof od razu rozjaśnił się, gdy zobaczył ją w progu, jednak nic nie powiedział. Gwendala uśmiechając się do niego dyskretnie, niedbale obmyła dłonie i słone od potu czoło, a potem usiadła i z wielkim apetytem zaczęła jeść, co jej się pod rękę nawinęło. Zaprawdę czuła się jak we własnym, rodzinnym domu! Gerdur siedziała jakby przygaszona, przez długi czas siedziała oparta o stół i patrzyła na jedzącego brata. Potem westchnęła i wymamrotała:
- To powiecie mi coś w końcu?- jej pytanie zmroziło ich w jednym momencie, było tak nagłe i niejasne, że spojrzeli na siebie, szukając wzajemnie niemego wyjaśnienia.
- No, nie udawajcie głupich. Wczoraj aż ściany chybotały się od waszych... czułości- Gwendala w ułamku sekundy oblała się rumieńcem, a Ralof się zakrztusił. Gerdur była doprawdy bezpośrednią kobietą!
- Wybacz, siostrzyczko, ale... Co niby mielibyśmy ci powiedzieć?
- Sama nie wiem. Tyle widzę, że oboje macie uśmiechnięte gęby, może to powinno mi wystarczyć? Nie możesz mi się dziwić, bracie! Cieszę się po prostu, że ta dziewczyna spadła ci niczym z nieba.  Tylko nie trzymaj jej tu za długo, bo gorąca krew przeżre jej żyły!- na początku Gwendala była trochę zawstydzona, ale teraz się roześmiała. Rezolutność i wesołość Gerdur nie mogła nie udzielić się innym!
- Lubisz wtykać nos w sprawy brata, prawda?- zapytała bez cienia złośliwości, ze szczerym uśmiechem na buzi.
- Oczywiście, ale tylko w te sercowe. Już nie wspominajmy o tym, że nie ma za bardzo w co nosa wtykać, od kiedy... – nagle z twarzy Nordki zszedł uśmiech, a zęby przegryzły wargę. Kobieta spuściła wzrok i zmieszana zamilkła. Gwendala poczuła się mocno strapiona. Co się stało?
Spojrzała na Ralofa, żeby poszukać wskazówki w jego oczach, jednak te wyrażały jedynie wściekłość. Nagle trzymany przez niego drewniany kubek pękł na dwoje, a jego zawartość rozprysła się na boki.
Mężczyzna gwałtownie podniósł się i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Kobiety oniemiałe siedziały i patrzyły na siebie z przerażeniem.
- Co go ugryzło?- zapytała po chwili Gwendala. Wciąż była w niemałym szoku, ale Gerdur zdawała się już z niego otrząsnąć.
- Ja... nie powinnam zaczynać tak głupio gadać... To wszystko moja wina... Przepraszam!- po wyrzuceniu z siebie tych słów, kobieta podobnie jak brat wstała od stołu i poszła do swojego pokoju. Gwendala została sama, kompletnie oszołomiona, nic nie rozumiejąc. Chciała pójść do Ralofa i zapytać, co się stało, ale nie miała odwagi. Wciąż miała przed oczami jego wyraz twarzy, a nade wszystko ogień złości płonący w źrenicach. Zrezygnowana pozmywała naczynia, żeby czymś zająć ręce, a potem poszła do swojej izby. Tej nocy długo przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Żywiła cichą nadzieję, że Ralof jak wczoraj przyjdzie do niej i będą mogli porozmawiać, jednak noc przeszła, a on się nie zjawił. Dopiero nad ranem zasnęła, a kilka godzin później była już z powrotem na nogach. Nie jadła nawet śniadania, tylko szybko przemknęła przez kuchnię i wyszła na dwór. Chłód momentalnie przeniknął jej skórę, a delikatne podmuchy wiatru rozmierzwiły włosy. Przez jedno niedopowiedzenie zginęła w niej cała radość, nawet to, że zaraz spotka się z wesolutkim Alvorem nie poprawiało jej humoru.
Nawet w jej uderzeniach w stal kompan dostrzegał irytację, jednak nawet słowem tego nie zdradził. Wstrzymywał się od otwierania gęby, żeby nie złościć jej jeszcze bardziej. Czekał, aż sama coś powie. I się doczekał.
- Myślisz, że mogłabym uszczknąć trochę stali i wykuć coś dla Ralofa? Zrobiłabym też coś dla Gerdur, ale jej pewnie sztylet się na nic nie przyda.- usłyszał nagle głos dziewczyny, nawet zdawało mu się, że już ochłonęła.
- Jasne, nawet dam ci na to sztabkę srebra!- odpowiedział jej z radością. Cieszył się tak bardzo nie tylko dlatego, że się odezwała, ale też dlatego, że w końcu mógł w jakiś sposób jej się odwdzięczyć za wykonywaną przez ostatnie dni pracę. Zaraz przyniósł jej sztabkę błyszczącego metalu, a dziewczyna niezwłocznie włożyła ją do garnka i wstawiła do pieca. Potem, kiedy srebro już się rozpłynęło, przelała je do formy. W oczekiwaniu na jego zastygnięcie, zajęła się wycinaniem skóry na obleczenie rękojeści. Kiedy struktura sztyletu stwardniała, mogła dopieścić boki ostrza osełką. W końcu oblekła smukłą rękojeść gładką skórą karmelowej barwy i obwiązała ją ozdobną, złotą nicią.
Tymczasem słońce zdążyło skryć się za horyzontem i tradycyjnie Alvor został wezwany na kolację.
- No, no, dziewczyno, piękna robota! Gdybym ja dostał od ciebie takie cacko, to niezwłocznie poprosił bym cię o rękę!- w taki to sposób się pożegnał i zniknął we wnętrzu chaty.
Gwendala z szerokim uśmiechem na twarzy pokuśtykała do domu, z palcami zaciśniętymi na rękojeści sztyletu. Humor opuścił ją od razu po przekroczeniu progu, bo powitała ją jedynie grobowa cisza. Zgadywała, że Ralof i Gerdur nadal kiszą się w swoich pokojach, bogowie wiedzą, czy nie siedzieli tak przez cały dzień. Dzisiaj jednak postanowiła się przemóc i przerwać tę zmowę milczenia. Podeszła do drzwi pokoju Ralofa i cicho zapukała. Nie otrzymując żadnego pozwolenia na wejście, sama sobie je dała i uchyliła drzwi. Jak przypuszczała, Nord siedział z kamienną twarzą.
Bez pytania usiadła na łóżku. Sztylet położyła obok.
- Musimy porozmawiać- oznajmiła bez ogródek, ale łagodnie. Mężczyzna nie podniósł nawet głowy. Zdawał się trwać w jakimś letargu. Dziewczyna po chwili czekania na jakąkolwiek reakcję z jego strony, podeszła do niego i uklękła, starając się spojrzeć mu w oczy.
- Proszę, odezwij się. Co się stało? Czy ci na mnie nie zależy? - po ostatnim pytaniu mężczyzna nagle wbił w nią wzrok. Porzucił maskę obojętności. Teraz na jego twarzy malował się ból i bezdenna rozpacz. Powoli wyciągnął dłonie w jej kierunku. Opuszkami palców delikatnie pieścił jej policzki i usta, a smutek w jego oczach przybierał na sile.
Dziewczyna czekała cierpliwie, rozkoszując się jego ciepłym dotykiem.
- Zależy...- usłyszała w końcu łamiący się głos mężczyzny.
- Więc wyznaj mi, dlaczego wczoraj...stało się to, co się stało.
- Nie, proszę! Jeszcze nie teraz. Daj mi czas!- wyszeptał z trudem, a potem wziął kilka głębokich oddechów. Nie miała serca więcej na niego naciskać. Wstała z klęczek i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Cokolwiek się stało, proszę, nie rozmyślaj o tym i znów się uśmiechaj. Moje serce krwawi, gdy widzę twój smutek. I proszę, połóż się. Siedziałeś tak cały dzień, mam rację?- w odpowiedzi pokiwał słabo głową i równie mozolnie wsunął się do łóżka. Na szczęście nie zauważył sztyletu leżącego na pierzynie. To nie był dobry czas na dawanie prezentów. Kiedy zamknął oczy, bezszelestnie położyła broń na stoliku. Była pewna, że i tak na niego nie zwróci uwagi, więc nie było sensu zabierać go ze sobą.
- Zostań ze mną.- usłyszała jego szept. Poczuła szybsze bicie swojego serca. Z jednej strony martwił ją jego stan, ale z drugiej cieszyła się, że jej potrzebował. Zrzuciła trzewiki z nóg i położyła się obok niego. Mężczyzna natychmiast objął ją ramieniem i bardzo szybko zasnął. Wsłuchiwała się jeszcze w jego spokojny oddech, a potem sama pogrążyła się w krainie snów.
Następnego dnia Ralof nie był jeszcze tak wesoły, jakby tego sobie życzyła, ale było z nim lepiej. Przygotował śniadanie i przeprosił siostrę za odstawioną - jak to określił –szopkę. Kobieta od razu się rozjaśniła i wszyscy w trójkę gawędzili przy jedzeniu. Wyglądało na to, że wszystko zaczyna wracać do normy. Gwendala tym bardziej się cieszyła, że miała swój wkład w naprawę sytuacji. Nadal trapiła ją kwestia zachowania Ralofa, jednak chciała dać mu czas. Była pewna, że gdy uzna, że już jest  gotowy, sam do niej przyjdzie i wszystko wyjaśni.
Dziewczyna starała się teraz więcej czasu spędzać z nim, więc razem chodzili na polowania i wyrąb do lasu. W łowach na zwierzynę chciała pokazać się z jak najlepszej strony, jednak wciąż dokuczające kolano wiele utrudniało. Ralof jednak to rozumiał i tak czy siak doceniał jej zacięcie i wojowniczość. Od tygodnia nie było dnia, by spali osobno, w ogóle jednak  nie rozmawiali o swoich uczuciach. Zdawało się, że czują się tak samo w nich zagubieni, jak i szczęśliwi.
Najważniejsze dla niej było właśnie to, że zaczęli tak dużo rozmawiać. Mężczyzna opowiadał sporo o swoim dotychczasowym życiu,  ale jeszcze więcej mówił na temat Gromowładnych. Dziewczyna miała więc w końcu okazję dowiedzieć się, jak zaczął się konflikt z Cesarstwem i na czym on dokładnie polega.
Ralof mówił, że Cesarstwo już wiele lat temu zaczęło drążyć Nordom dziurę w brzuchu, że coraz więcej wojsk cesarza pojawiało się w ich kraju, aż w końcu otwarcie zaczęli rościć sobie prawo do rządów w Skyrim, a nawet zakazali wiary w jedno z bóstw Nordów- Talosa, dawnego nordyckiego bohatera, który potrafił mówić w smoczym języku, a nawet był cesarzem. Mieszkańcy Skyrim zaczęli buntować się przeciw panoszeniu się Cesarskich, jednak Najwyższy Król- Torygg, przekupywany złotem, zdawał się nie słyszeć ludu. Wówczas Nordowie chwycili za broń i tak powstała organizacja Gromowładnych, której przewodził Ulfric, jeden z jarlów. Ten sam Ulfric, który miał zostać stracony w Helgen. On jako jedyny z jarlów wyrażał swój bunt przeciwko Cesarstwu, ale Torygg nadal pozostawał głuchy. W końcu miarka się przebrała i Ulfric wyzwał króla na pojedynek, w którym rozpłatał Torygga na pół... swoim głosem! Uczony przez Siwobrodych, znał jeden Krzyk w smoczym języku, tak więc nim postradał króla życia. Teraz, kiedy udało mu się uciec, kiedy król nie żył, bunt zaczął mieć charakter oficjalny.
Gwendala wysłuchawszy tej historii całym sercem stanęła za Gromowładnymi. Teraz osobista chęć zemsty przeplotła się z potrzebą serca. We wszystkich członkach swojego ciała czuła, jakby płynąca w nich krew nawoływała ją do wzniesienia miecza w  szlachetnej walce.
Teraz tylko czekała, aż Ralof zdecyduje się na pojechanie do Wichrowego Tronu- ośrodku buntu, w którym każdy Gromowładny składa swą przysięgę rozlewania krwi dla wyzwolenia Skyrim.
Gwendala miała opuścić Rzeczną Puszczę szybciej, niż jej się wydawało. Nie więcej niż tydzień od czasu, gdy przekroczyła jej bramę, wydarzyło się coś, co zakłóciło cały jej spokój i zabiło idyllę.
Była już późna noc, ale Ralof i Gwendala jeszcze rozmawiali. Właśnie opowiadali sobie o jakichś śmiesznych sytuacjach ze swojego dzieciństwa, kiedy nagle  usłyszeli rozlegające się od drzwi frontowych pukanie. Ze względu na późną porę trochę się zaniepokoili.  Ralof nieco zdenerwowany poszedł otworzyć. W progu ujrzał zgiętego wpół mężczyznę, przez co nie mógł ujrzeć jego twarzy.
- Uciekaj stąd, Ralofie. Przyjechali wczoraj do Helgen. Zatrzymali się w twierdzy. Słyszałem, że mówili, że będą ścigać tych, którzy uciekli. Musisz uciekać!
- To ty, Vignar?- zdawało mu się, że słyszał głos swojego przyjaciela, a kiedy zmachany mężczyzna uniósł głowę okazało się, że trafił.
- Cesarscy, rozumiesz? Musisz uciekać! Wraz ze świtem oni przyjadą po ciebie. Uciekaj!- Nord wstrzymał oddech. Nie trzeba mu było więcej wyjaśnień.
- Gwendala!- zawołał i pobiegł do swojego pokoju.
- Musimy uciekać, ubieraj się!- kobieta w lekkim szoku natychmiast wyskoczyła z łóżka.
- Co się dzieje? Co się stało?
- Cesarscy nas ścigają. Błagam cię, szybko!- więcej już mówić nie musiał. Kobieta błyskawicznie wciągnęła na koszulę nocną tunikę, a potem szybko wyciągnęła z szuflady sztylet- ten sam, który zrobiła w podarku dla Ralofa. Czuła, że będzie naprawdę przydatny. Mężczyzna w tym czasie zniknął. Kiedy wyszła z pokoju zobaczyła go rozmawiającego nerwowym, ściszonym głosem z Vignarem. Zaspana Gerdur otworzyła drzwi swojej izby i zdziwiona zapytała:
- Co tu się dzieje?
- Musimy uciekać, Cesarscy wpadli na nasz trop- rzucił szybko Ralof. Przyskoczył do siostry i naprędce ją przytulił.
- Uważaj na siebie i nikomu nic nie mów.
- Ty uważaj na siebie, bracie. Uważaj na Dalę- w tym momencie oszołomiona Redgardka wysunęła się z izby i także podeszła do Gerdur, by ją objąć.
- Dziękuję za całą dobroć, jaką mi okazałaś. Zobaczymy się jeszcze.- tylko tyle zdolna była wyszeptać, bo w całym jej umyśle się kotłowało. Gerdur ucałowała jej czoło i coś powiedziała, jednak dziewczyna nawet nie usłyszała co. Pochwyciła za to fragment rozmowy Vignara i Ralofa.
- Co to za dziewczyna? Tak szybko zapomniałeś o mojej siostrze?
- Nie czas na to! Tkwiłem w żałobie za długo!- tutaj Ralof urwał, bo dostrzegł, że Gwendala patrzy w ich kierunku. Nie  była jednak na  tyle skoncentrowana, by cokolwiek zrozumieć.
- Ale jak uciekniemy? Nie mamy przecież konia!
- Spokojnie, dam ci swojego. Obyś był zdrów i wrócił do nas żywy, bracie. Ja wrócę na piechotę,  nie martw się- Ralof złapał Gwendalę za rękę i razem wybiegli z chaty. Szybko wskoczyli na konia. Na niebie nikły ostatnie gwiazdy, zbliżał się świt.
- Zobaczymy się. Bywaj,  bracie!- tymi słowy Ralof pożegnał stojącego w progu Vignara. Potem uderzył piętami w boki konia. Zwierzę zarżało i ruszyło przed siebie.
Tak więc Gwendala musiała pożegnać się ze śniącą, niczego jeszcze nieświadomą Rzeczną Puszczą.

2 komentarze:

  1. Rozdział wydawał się taki długi, a przeleciał szybko jak z bicza trzasł!;) Od samego początku fajnie się zaczęło, to znaczy fajnie dla mnie, niefajnie dla Gwendali. Ale taka już jestem, że lubię sobie poczytać, jak komuś coś dolega i podejrzewam, że z tego wyjdzie. Bo bądź co bądź ale w drugim rozdziale to raczej byś głównej bohaterki nie uśmierciła, Pati! ;)

    Dlatego z czystą przyjemnością sobie poczytałam, jak Dala z trudem przepływała rzekę, potem dzielnie szła naprzód, pokonując krzaczory i inne przeszkody (np. wilczki). Swoją drogą to całe szczęście, że akcja dzieje się w innych czasach, gdy wilków było w lasach dużo, bo dzisiaj, gdy wilki są pod ochroną, to Redgardka miałaby niezły wpier**ol za ich zabicie. ;) Później też bardzo mi się podobał okres jej choroby, tak szczegółowo opisywałaś jej stan i w ogóle, że cieszyłam się, że mi nic nie jest.;)

    Jednocześnie Dala w tym rozdziale wyszła na taką kobiecą i chwilami bardzo wrażliwą i delikatną, aż miło. Nie poznawałam jej szczerze mówiąc... ale to jak najbardziej na plus. Fajnie, że potrafi być czuła w stosunku do Ralofa, że okazuje mu swoje uczucia. Poruszyło mnie ich zachowanie, tacy zakochani, zapatrzeni w siebie... Ich miłosne uniesienia też pięknie opisane, ale zdenerwowała mnie siostra Ralofa, że tak perfidnie zdemaskowała ich słodką tajemnicę! Lubiłam ją przez cały czas trwania rozdziału, ale przegięła z tą niewyparzoną mordą przy stole! Jakby się nie wtrącała w ich życie intymne, to by nie palnęła nic głupiego! Ralof to powinien jej w pysk dać. ;) Swoją drogą, ciekawe o co chodziło mężczyźnie, że się tak zamknął w sobie. Pewnie niedługo się dowiemy.

    Kurczę, tak dobrze zaczęło się im układać... Dala pracowała u kowala, była blisko z Ralofem, a tutaj muszą uciekać. ;( Aż mi szkoda się dziewczyny zrobiło, ledwo co zaczęlo jej się układać, a już się wszystko zniszczyło. Szkoda naprawdę. Mam nadzieję, że Ralof pozwoli jej dołączyć i walczyć z Cesarskimi przy swoim boku.

    Coś jeszcze chciałam napisać... aha, zrobiła dla niego taki piękny sztylet a przez to całe zamieszanie nie zdązyła mu go dać! Mam nadzieję, że da, bo to przecież jej własna robota. ;)

    Rozdział bardzo fajny, nawet lepiej mi się podobał niż poprzedni. Może dlatego, że tutaj zamiast krwi i brutalności było więcej spokoju i uczucia. ;) Jestem świadoma jednak tego, że w tym opowiadaniu częściej będzie walka i ból niż miłośc i spokój, ale cóż, nie wszystko zawsze musi być przepełnione radością i pięknem. ;)

    Życzę powodzenia na dalszy ciąg tego opowiadania i czekam na nowy rozdział!;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale.
    Dziś mam trudny dzień i sporo na głowie przede mną, dlatego łyknęłam rozdział szybko, a że czytało się sprawnie i przyjemnie, bo bezbłędny tekst i fajnie składane zdania. Nie ma się co dziwić, w końcu napisała go naprawdę utalentowana duszyczka :)
    Myślałam, że romantyczny wieczór będzie już pierwszego dnia, gdy Gwendala poprosiła Ralofa o to, by ją przytulił, a tu proszę... niespodzianka. Doczekałam się, jednak na chwilę uniesienia musiałam poczekać kilka linijek :D Ach, jak cudnie się to czytało!
    I wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem tej stylistyki zdań, tej gwary, tego stylu, który sprawia się, jakbym cofnęła się do pięknych, rycerskich czasów... no i opisy! I realistyczne dialogi! Tak dużo plusów, że aż trudno spamiętać i wymienić wszystkie.
    Kiedy czytałam ten rozdział, w myślach tak wiele aspektów wychwalałam, a gdy się skończyło... chciałam więcej. A na więcej trzeba czekać. Tak mnie zasmuciło, że w sumie nie wiem co jest dalej, że wszystkie myśli, jakie miałam tu umieścić w komentarzu, gdzieś uleciały. Ale wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem.
    I nawet, tak jak Pati mówi, nie przeraził mnie wypadek Dali z pierwszego akapitu. Pomyślałam dokładnie to samo - na pewno nie zginie, na poważną chorobę też za wcześnie, przecie to drugi rozdzialik. I mam nadzieję, że będzie ich więcej.
    Kocham to, jak piszesz. Więc pisz jak najwięcej, ale też nie za szybko. Po prostu wczuj się i... oczaruj mnie kolejny raz. Będę czekała :)
    Lilka11

    OdpowiedzUsuń