Nim przystąpisz do lektury, zajrzyj do zakładki ,,Zanim zabierzesz się za czytanie"
Mówili
mi, że w Skyrim jest zimno, pomyślała. Teraz tak bardzo żałowała, że nie
dokupiła jeszcze jednej baraniej skóry. A najlepiej dwóch! Teraz z oczekiwaniem na uparcie
nieprzychodzący sen wpatrywała się znużonym wzrokiem w ostatnie tańczące w
palenisku płomyki. Okryła się mocniej baranią skórą i westchnęła. Cokolwiek by
nie myślała, Ósemce była wdzięczna, że
znalazła schronienie w jaskini, chociaż i ona z trudem opierała się
wdzierającej do swego wnętrza śnieżycy. Gwendala dopiero tamtego dnia poznała
wygląd płatków śniegu- dziwiła ją ich
lekkość i zwinność. I szybkie rozpływanie się, gdy zostały liźnięte
przez smukłe języki ognia. Ośnieżone Skyrim tak bardzo różniło się od
Hammerfell, gdzie nordycki mlekożłop byłby zaskoczony krajobrazem bezkresnej pustyni- gdzie wzrokiem by nie
sięgnął, tam widziałby złoto. Zgubne złoto, które pali w stopy zabłąkanych
podróżnych, a potem wciąga ich w połyskującą otchłań.
Ostatnie
płomyki dogasły. W jaskini zapadła ciemność, a chłód zdawał się jej jeszcze
bardziej dojmujący, jakby sięgał samego szpiku w kościach. Przeszła przez
umowną granicę około pół dnia temu i już bez burzy śnieżnej przyszła jej ciężko
akomodacja z otoczeniem. Powoli zaczęła uświadamiać sobie, że została sama, że
opuściła dom ojca i prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczy. Że wyruszyła w zupełne nieznane, w jedną
wielką niewiadomą, w poszukiwaniu jeszcze większej niewiadomej. W Skyrim
nastały ciężkie czasy i to oczywiście było wiadomo w całym Tamriel- ale dla żołnierza zawsze znalazło
się miejsce w armii. Pytanie tylko, czy
dla tego najemnego również. Wpatrywała
się nieustannie w bezlitośnie rzucane w każdym kierunku płatki śniegu, słuchała
lamentu targanych wiatrem koron drzew, aż w końcu zasnęła- snem lekkim,
czujnym, niedającym pespektyw na zregenerowanie organizmu. Obudziła się, kiedy
tylko pierwsze promienie słońca padły na jej twarz. Jak na ironię im to słońce,
pomyślała. Świeci chłodnym blaskiem i daje jedynie złudną nadzieję na choćby
minimalne ocieplenie mroźnego Skyrim!
Usłyszała
niespokojny prychanie konia, o którego istnieniu całkowicie zapomniała.
Dobrze,
że chociaż miała ze sobą trochę paszy dla zwierzęcia, bo inaczej nie
wiedziałaby, co robić- chyba zanurzyć się w śniegu w poszukiwaniu źdźbeł trawy!
Zarzuciła baranią skórę na ramiona i odwiązała cugle kompana od skalnego nawisu.
Na noc także koniowi zarzuciła skórę na grzbiet, bo bała się, że zwierzę przemarznie
na kość. Wyprowadziła go z jaskini i zwinnie wskoczyła na siodło. Zwierzę z
wyczuwalną w krokach niechęcią ruszyło naprzód. Gwendala wygrzebała kilka
suchych kromek chleba z ekwipażu i wprost je połknęła- taka była głodna. Nie
chciała jednak zbytnio uszczuplać prowiantu, na wypadek gdyby jej podróż w
poszukiwaniu jakiejś mieściny miałaby potrwać przez dłuższy czas. Mapy były
wyjątkowo cenne i nie schodziły za kilka miedziaków, co to to nie! Próba
wkradnięcia się do domu miejscowego kartografa i przerysowanie choćby małej
części mapy Skyrim oczywiście skończyła się niepowodzeniem. Ah, miała bardzo
ciężkie zadanie przed sobą!
Słońce
chyliło się już ku horyzontowi, gdy koń nagle zwolnił swój już i tak powolny
stęp. Gwendala zsunęła się ciężko z jego grzbietu i owinąwszy cugle wokół
dłoni, poprowadziła zwierzę obok siebie. Jej organizm już poddawał się zmęczeniu,
jednak postanowiła iść naprzód. Tak bardzo nie chciała spędzić kolejnej nocy w
tym chłodzie! Rozpaczliwie szła przed siebie, choć nogi odmawiały
posłuszeństwa. Z takim utęsknieniem wyczekiwała chwili, aż będzie mogła ułożyć
swoje obolałe ciało w ciepłym łóżku i spokojnie zasnąć. Wtem, gdy już zmuszane
do unoszenia się powieki odmówiły posłuszeństwa, usłyszała gdzieś za sobą
szmer. Skojarzył się jej ze spłoszonym chodem zwierząt, a może... krokami
człowieka? Z lekkim niepokojem obróciła się za siebie. Nie dojrzała nic oprócz
tego, co widziała także przed sobą- wzbitą chmurę puchu i zarysy drzew. Czuła
jednak, że coś kryło się tam za nią, osłaniane przez las... Po jakimś czasie
ruszyła dalej. Nic nie wyskoczyło zza drzew, żaden niepokojący dźwięk nie
zmącił już szumu wirującego wokół śniegu. Jej ciało stawało się coraz bardziej
ociężałe, czucie w rękach i nogach już dawno straciła. Stawianie kroków
przychodziło jej z coraz większą trudnością. Na domiar złego, w tym właśnie
krytycznym momencie, znów usłyszała niepokojące trzeszczenie. Zbliżało się
coraz bardziej, coraz bliżej jej ucha, a ona nie miała siły uciekać. Oparła się
o swego wierzchowca i zdążyła postawić zaledwie kilka mozolnych kroków. Potem poczuła
nagły, przeszywający ból z tyłu głowy. Tak dojmujący, że osunęła się na
zdrętwiałe kolana. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała, był upadek twarzą prosto
w śnieg. Wszechogarniająca biel ustąpiła miejsca ciemności. Ciemność.
-------------------
Nie
wiedziała, ile czasu minęło. Wiedziała natomiast, że nie jest w stanie poruszyć
rękoma ani otworzyć oczu. Nie były zasłonięte, ale nie mogła zmusić powiek do
uniesienia. Docierał do niej mącony przez coś turkot. Po chwili zaczęła
rozróżniać kilka męskich głosów. Coś delikatnie szarpało jej ciałem na boki,
wprawiało w kołysanie i podskakiwanie. Głowa musiała jej spoczywać na piersi przez
dłuższy czas, ponieważ czuła niemiłosierny ból w górnym, nadwyrężonym z takiego
niewygodnego ułożenia odcinku kręgosłupa. Po
jakimś czasie zaczęła wracać jej możność ruchu. Delikatnie spróbowała
poruszyć dłońmi, jednak zdawały się czymś spętane. Męskie głosy umilkły. Nieco
się wystraszyła. W końcu nadal nie
wiedziała, gdzie się znajduje ani co się stało. Ryzykowne zdawało się jej
uchylić powieki, jednak zaskakująco krótko się wahała, zanim to uczyniła.
Natychmiast spróbowała zakryć oczy dłońmi, jednak ostry blask światła
zdążył na chwilę ją oślepić. Usłyszała
wokół siebie ciche pomruki, pełne poruszenia. Przestraszyła się jeszcze
bardziej. Teraz już wiedziała, że nie chce widzieć, gdzie się znajduje!
-
Hej, ty! W końcu się obudziłaś!- zawołał
ktoś dość przyjaznym głosem. Wyczuwała, że właściciel głosu siedzi tuż przed
nią. Nie zdawało jej się, żeby głos należał do okrutnego zabójcy lub banity,
więc znów odsłoniła oczy. Światło ponownie ją oślepiło, lecz tym razem
przeczekała moment przystosowania wzroku do nowego otoczenia. W końcu nic nie
było rozmazane i mogła się swobodnie
rozejrzeć. Przed nią siedział blond włosy mężczyzna, dość barczysty i
niebieskooki. Od razu było widać, nawet dla takiego laika jak ona, że jest
rasowym Nordem. Obok niego siedział człowiek o ciemnej karnacji i takich też
oczach i włosach. Na sobie miał żółtą, połataną tunikę bez rękawów. Zdawał się
być przygnębiony. Natomiast obok niej siedział drugi Nord, z włosami sczesanymi do tyłu, sięgającymi mu
do ramion, ale co przede wszystkim rzucało się w oczy- z zawiązanymi ustami. Od
pozostałej dwójki wyróżniał się też ubiorem- miał na sobie długi, ciemny, gruby
płaszcz z futrem wokół szyi. Znajdowali się w powozie jednakowym z tymi, które
jechały przed nimi i za nimi. Wokół rozciągały się lasy iglaste, ale śnieg
gdzieś zniknął- tak jak i koce Gwendali. Teraz była ubrana w koszulę
przypominającą tą którą miał na sobie mężczyzna o ciemnej karnacji. Było zimno,
jednak o wiele razy mniej niż w istnej prowincji mrozu pokonywanej przez
Redgardkę jeszcze jakiś czas temu.
-
Kto to jest?- zapytał ciemnoskóry mężczyzna, wskazując na zakneblowanego towarzysza
doli. Drugi Nord prychnął.
-
Nie wiesz kto to!? To Ulfric Gromowładny, Jedyny Prawdziwy i Najwyższy Król
Skyrim! Dlaczego ja się dziwię? Takie złodziejaszki jak ty nie wiedzą o takich
sprawach!
- Hej,
ty!- zwrócił się do Gwendali- ciebie schwytali, kiedy próbowałaś przekroczyć
granicę, prawda?
- Kto?
Ja... nie pamiętam... Przekroczyłam granicę zanim to się stało...- odparła
nieco zmieszana. Jak przez mgłę pamiętała podróż przez śnieżną zamieć i noc
spędzoną w jaskini. Nie mogła zrozumieć, jak mogła się znaleźć tu, na tym
wozie, wiedziona bogowie wiedzą dokąd.
- Gdzie
jest mój koń? Gdzie jedziemy? Gdzie jesteśmy?
- Za
dużo pytań na raz, dziecinko- uśmiechnął się nieznacznie- gdzie podział się
twój koń nietrudno zgadnąć- albo posłuży w polu, albo będzie ,,służył” w armii,
a jedziemy do Helgen. Tam wszystkich nas zetną.- ostatnie zdanie wywołało w
Gwendali gwałtowny dreszcz, którego nie dało się nie zauważyć.
-
Jak to zetną? Ja nic nie zrobiłam! – jej gwałtowna reakcja wywołała u Norda uśmiech
pełen politowania.
-
Myślisz, że ich obchodzi, kogo ścinają? Wrzucają wszystkich do jednego wora.
Gromowładny, złodziej, zabójca, gwałciciel- nieważne! Ważna jest nagroda. Bo
trzeba ci wiedzieć, że Cesarscy dostają sporą sumkę za każdego przyprowadzonego
więźnia.- złodziej nie wydawał się
pocieszony tą perspektywą. Cały czas się trząsł i przewracał oczyma.
-
Redgardko, nas tu nie powinno być! Te dwa Gromowładne psy może i tak, ale my
nie! Gdyby nie wy, ukradłbym tego konia
i byłbym już w połowie drogi do Hammerfell!- powiedział, próbując pokryć strach
złością. Nord się roześmiał.
- O
ile ta panienka jest niewinna, to ty, koniokradzie, niestety jesteś. Skąd tak w ogóle jesteś?-
wóz zaczął zwalniać, zanosiło nim na boki jeszcze gorzej niż wcześniej.
- Z
Rorikstead. Jestem z Rorikstead. Dlaczego zwolniliśmy?
-
Nie domyśliłeś się jeszcze? Koniec przejażdżki- odparł Nord. Do wozu podszedł Cesarski
żołnierz ubrany- tak jak inni pobratymcy- w skórzaną zbroję naciągniętą na
czerwoną tunikę. Gardłowym głosem rozkazał więźniom wysiadać. Krótki odcinek do
miasta pokonali na nogach. Krótki- jednak Gwendali wydawał się trwać cały dzień.
Skazańcy szli w małych grupkach, nieco od siebie oddalonych. Pochód otwierali i
zamykali Cesarscy wojownicy. Zatrzymali się niedaleko bramy miasteczka. Tam
czekało na nich powitanie w postaci skryby i kapitana sił Cesarskich.
Wywoływani z imienia więźniowie po kolei odchodzili w głąb miasteczka, w
towarzystwie Cesarskich.
Wywołany
jako Lokir z Rorikstead złodziej towarzyszący Gwendali podczas jazdy do Helgen,
wyszedł naprzód. Wykrzyczawszy, że nie
mogą go zabić, zaczął uciekać w głąb wioski. Daleko nie odbiegł. Na rozkaz
kapitan jeden z żołnierzy wystrzelił w jego kierunku strzałę z łuku. Upadł na
ziemię, sparaliżowany bólem. Czekała go powolna, pełna męki śmierć.
-
Ktoś jeszcze myśli o ucieczce?- zapytała ochrypłym, twardym głosem kapitan.
Oczywiście już nikt o niej nie myślał. Odhaczanie skazańców z listy szło dalej
jak po maśle.
W
końcu na placu została sama Gwendala. Nienaturalnie żółte oczy kapitan
przeszywały ją wzrokiem. To jeszcze
bardziej napawało ją strachem.
Skryba
z zaniepokojeniem przeglądał spis więźniów.
-
Pani kapitan... zdaje się, że tej nie ma na liście- wyszeptał tak cicho, że
sprawiał wrażenie jeszcze mniejszego przy ogromnej postaci pani kapitan.
-
Nie obchodzi mnie czy jest, czy jej nie ma. Pójdzie z resztą grupy!- jej ton i
surowa obojętność nie zostawiały żadnych szans na próbę polemiki. Skryba lekko
skłonił głowę i zza pasa wydobył pióro.
- Podaj
mi swoje imię- zwrócił się nieco współczującym tonem do ostatniej pozostałej na
placu skazanej. Przyglądał jej się przez chwilę. Można było powiedzieć, że na
tle pozostałych więźniów- w większości blondwłosych i jasnoskórych Nordów -
rzucała się w oczy. Płócienna, żółta
tunika kontrastowała z jasnobrązową
skórą. Jej czarne, wypłowiałe włosy sięgały do połowy szyi. Największą uwagę w
jej drobnej postaci skupiały nieco
wydęte, ciemne wargi, zbudowane ramiona, intensywnie niebieskie oczy i dwie
długie, pionowo ułożone blizny- jedna pod lewym okiem, druga przecinająca wargi
w pobliżu kącika ust. Ogólnie wydawała się nosić w sobie orientalne cechy redgardzkie,
z niewielką domieszką nordyckich- w postaci koloru i łagodnego wyrazu oczu.
-
Gwendala. Z Nor.
- Nor?
Gdzie leży Nor?
- W
Hammerfell, panie. To niewielka wioska.
- A
więc Redgardka. Cóż, można się było domyślić po kolorze skóry. A teraz chodź.- nie
widząc sposobu na ratunek, wypełniła polecenie. Ostatni pozostały na placu Cesarski
poszedł za nią. Czuła jego oddech na plecach. Czuła, jakby nienawiść zawarta w
jego duszy przenikała ją. Ostatni mój ,,spacer”, pomyślała.
Przez głowę w
ułamek sekundy przemknęło jej setki wspomnień z dzieciństwa. Przypomniała
sobie, jak pierwszy raz pomagała ojcu w warsztacie. Jak bardzo sknociła wygarbowanie skóry na zbroję
dla klienta. W jej domu nigdy się nie przelewało, ale zawsze jakoś wiązano
koniec z końcem. Ojciec dbał o to, by miała lepszy start w życiu- wykuł
specjalnie dla niej miecz, by mogła trenować. Od tak dawna marzył, by córka
dostała się do wojska i dzięki odwadze i umiejętnościom zarobiła na dostatnie
życie. Potem sytuacja w hammerfelskim wojsku diametralnie się zmieniła- na
przestrzeni dziesięciu lat pod broń powołano wielu młodych mężczyzn, a skarb
pękł w szwach- wielu z nich nie otrzymało swojego pierwszego żołdu. W obawie
przed takim losem dla swej córki, Maziim sam dbał o jej szkolenie, opłacał
przejezdnych najemników, by trenowali z małą Gwendalą, a także sam co nieco z
nią ćwiczył. Dziewczynka była bardzo pojętna i w wieku dwunastu lat nieźle
radziła sobie z walką lekkim mieczem dwuręcznym. Po opanowaniu podstaw
rzemiosła wojskowego, przez wiele lat ćwiczyła swą siłę i wytrzymałość, by móc
dźwigać ciężki oręż i zbroję. Nadszedł w końcu ten upragniony dzień, kiedy
własnymi rękami wykuła dla siebie długi, a przede wszystkim ciężki miecz
dwuręczny- prawdziwy oręż wojowników.
Nawet
jej utalentowany w kowalstwie ojciec był nadzwyczaj zdumiony tak doskonale
wykutym przez córkę mieczem. Jednak z wygarbowaniem skóry na zbroję już musiał
jej pomóc. Wciąż pamiętała swoją porażkę z dzieciństwa i nie chciała zepsuć
drugiej skóry. Praktycznie w tydzień wszystko było gotowe do drogi. W ramach
prezentu dostała jeszcze konia. Serce jej się ścisnęło, gdy ojciec przekazał
jej cugle i powiedział, by troszczyła się o zwierzę tak dobrze jak o samą
siebie. Wiedziała, że pod uśmiechem ojca kryje się ból. Po tylu latach
wspólnego życia w końcu przyszedł czas, aby Gwendala wyruszyła w świat. Na
koniu, za którego -dałaby głowę- rodziciel zapłacił ostatnimi oszczędnościami.
Tym serdeczniejszy był ich ostatni uścisk i łzy pożegnania.
-
Żegnaj, ojcze. Być może powrócę kiedyś do Nor jako wielka wojowniczka, i
wówczas twoje serce będzie pękało z dumy, że posiadasz taką córkę- szepnęła
ściśniętym głosem, a potem gwałtownie odskoczyła od ojca i wskoczyła na koński
grzbiet. Delikatnie uderzone w boki zwierzę ruszyło naprzód. Hammerfell leżało
na południowy zachód od Skyrim, więc
wystarczyło, aby dziewczyna cały czas jechała pod lekkim ukosem na wschód.
Bezmiar pustyni jej nie przerażał- na pustyni się wychowała i tu na zawsze
pozostawiła cząstkę siebie. Jej organizm był odporny na braki wody, a w razie
skończenia jej zapasów mogła się zatrzymać w jednej z wiosek, które co jakiś
czas wychylały się zza horyzontu. Jeżeli już zatrzymywała się na odpoczynek, to
w niewielkim oddaleniu od tych wsi, gdzieś pod wystającą z piasku skałą. W
pustyni mniej obawiała się zrabowania zapasów, w końcu tu była sama. Po kilku
dniach sprawnie przebiegającej podróży ujrzała wyłaniającą się zza horyzontu
linię drzew. Wciąż bardzo mało widoczną, ale w końcu miała skrawek widoku na
swój cel. Linia z każdym dniem coraz bardziej się zagęszczała, stawała się
coraz wyraźniejsza. W końcu piasek zaczął się przerzedzać, grunt twardniał, a
gdzieniegdzie z ziemi wychylały się małe drzewa. Czuła też, że zrobiło się
zimniej. Skórzana zbroja przestała ją ocieplać, więc zarzuciła na barki baranią
skórę, której nabyła kilka sztuk u przejezdnego kupca tuż przed wyjazdem. Na
razie jedna wystarczyła. Coraz zimniejsze wiatry dęły od wschodu, nad ziemią
wirowały pojedyncze śnieżynki. Na początku myślała, że to kąśliwe owady, ale
kiedy zdołała złapać jedną z nich w dłoń, a ta się roztopiła, nabrała większego
zaufania. W końcu, gdy pojawiało się ich
więcej i więcej, doszła do wniosku, że to one tworzą puch zwany śniegiem, o którym tyle się nasłuchała od
przejezdnych. Teren z równinnej pustyni przechodził w pagórkowaty, twardy
grunt. Zza drzew zaczęły się wyłaniać odległe szczyty górskie. Samotna wędrowczyni opatuliła się drugą
skórą. Była nieco przerażona. Mróz szczypał, w zadymce mało co widziała.
Zaczęła się zastanawiać, co tak naprawdę wie o Skyrim. Pamiętała, że gdy była
mała, to dużo rozmawiała z najemnikami, będącymi w Hammerfell przejazdem.
Zatrzymywali się u jej ojca, żeby naprawił lub wypolerował im zbroje, albo też
wykuł nowe karwasze, bo stare gdzieś zapodziali. Tuż po złożeniu zamówienia
taki najemnik nagle stwierdzał, że ktoś za nim stoi. Odwracał się gwałtownie i
wówczas dostrzegał uśmiechającą się z dziecięcą niewinnością dziewczynkę. Mała
z radosnym piskiem zapraszała wojaka na taras, podsuwała mu pod nos coś do
picia i wypytywała. Oczywiście każdy w pierwszej kolejności porównywał Skyrim
do Hammerfell- w Skyrim jest tak zimno, jak u was gorąco! Mają dużo dobrych
kowali, ale lepszego od twego ojca jeszcze nie spotkałem! W kraju osiedla się
coraz więcej obcokrajowców, do niektórych Nordowie- rdzenni mieszkańcy- są
bardzo negatywnie nastawieni.
Nordowie
są waleczni, gorącokrwiści, dumni... i przez to trochę nierozważni. Skyrim
rządzi Najwyższy Król, a jego ,,prawą ręką” w kraju są jarlowie. Kroi się też
niezła wojna, co znaczy niezły zarobek dla
najemnych.
Właściwie
niczego więcej się od nich nie dowiadywała, a teraz, kiedy naprawdę
przemierzała Skyrim, wizja tego kraju z dzieciństwa wydawała się jej śmieszna.
Największy
problem sprawiał mróz, którego wcześniej nie była sobie w stanie wyobrazić, a
który terał dął w nią z całych sił. Potem przez krótką chwilę widziała śnieżycę
i noc spędzoną w jaskini. Następnie znów słyszała dziwne szmery dochodzące z
lasu, chwilę później zbliżające się do niej.
Cios
w głowę. Dotkliwy tak, jakby ponownie oberwała.
-
Podejdź bliżej!- usłyszała wściekły rozkaz za sobą. Posłusznie wmieszała się w
tłum innych skazańców. Zdawało się, że całą drogę z placu na miejsce kaźni
przebyła widząc większość ważnych wydarzeń ze swojego życia- drogę od narodzin
do śmierci. Dosłownie do śmierci.
Prowizoryczny
szafot był jeszcze czysty. Jednak nie na
długo. Cesarski wypchnął przypadkowego więźnia wprzód, tak że znalazł się on na
środku otoczonego murem placu. Przykląkł przy pieńku i ułożył na nim głowę.
Można było usłyszeć jego cichy, żałosny szloch. Więźniowie nie zwrócili na
niego uwagi, myśląc o podobnym, czekającym ich losie.
Kapitan
podeszła do skazańca i stopą przycisnęła go mocniej do ziemi. Kat uniósł topór
w górę. Na placu rozległ się głuchy, krótki brzęk.
Ciemnoczerwony
strumień krwi wzbił się w powietrze, a sekundę później odrąbana od ciała głowa
żałośnie sturlała się z pieńka. Kapitan kopnęła pozbawione głowy ciało tak, że
odturlało się w niszę położoną przy tylnej części muru.
-
Następny!- warknęła.
Czas
nieubłagalnie się ciągnął. Około połowy skazańców straciło już życia. Na ich
skupionych w kupce odrąbanych głowach roiło się od much, zaraz też usłyszano
krakanie nadlatujących na ucztę wron.
W
końcu Gwendala, niewypychana do przodu przez żadnego strażnika, wyszła przed
resztę więźniów. Klękła przy oblepionym świeżą krwią pieńku i położyła na nim
głowę. Drżące, związane dłonie wcisnęła między zaciśnięte uda. Poczuła ciężki
but kapitan na plecach. Policzek wcisnął się w zagłębienie w pieńku. W
oczekiwaniu na cios kata w głowie stanęło jej jeszcze jedno wspomnienie.
Wspomnienie pierwszego i jedynego dotychczas zabójstwa.
Pewnej
nocy do kuźni ojca przyszedł pijany klient, chcąc jak najszybciej odebrać
zamówioną zbroję. Kiedy usłyszał, że nie jest skończona, zaczął grozić ojcu
mieczem. Głośno krzyczał, że nie zapłaci ani miedziaka, a jeszcze zabije kowala
za nieudolność. Przestraszona, piętnastoletnia wówczas Gwendala, obudziła się i
wziąwszy z kuchni nóż, zakradła się na zewnątrz. Bezszelestnie zakradła się za
pijanego mężczyznę, i kiedy już chciał rzucić się na jej ojca, zagłębiła ostrze
noża w jego szyi, przebijając ją na wylot. Zszokowany opój upadł na ziemię, a
kiedy dziewczyna wyjęła nóż, krew wytrysnęła z przebitej szyi. W chwili, kiedy
uszło z niego życie, Gwendala spokojnie wytarła ostrze o jego ubranie.
Kowal
cały czas stał przerażony i niedowierzał w to, co właśnie uczyniła jego córka.
Kiedy podniosła na niego wzrok, spokojnie powiedziała:
-
Mógłbyś zginąć dzisiejszej nocy, ojcze. On był bezwzględny, musiałam więc
odpłacić tym samym. Przez całe życie
byłam do tego przygotowywana- do zadawania śmierci. Czy przeraża cię widok krwi? Wolałbyś leżeć tu na jego
miejscu? Jeśli nie, to spalmy jego ciało. Jeśli tak, oddaj mnie w ręce
strażników.
Kowal
oczywiście nie chciał stracić córki, więc ciało zostało spalone.
Dlaczego
akurat teraz sobie o tym przypomniała? Czyżby jej własna śmierć miała być karą
za niepotrzebnie popełnione zabójstwo?
Poczuła,
że przez zaciśnięte powieki przeciskają się łzy. To czekanie na cios zdawało
się być wiecznością. Śmierć nie nadchodziła. Zamiast brzęku unoszonego topora,
usłyszała cichy grzmot, jakby zbierało się na burzę. Była zaniepokojona. Co
takiego wstrzymywało kata przed opuszczeniem ostrza na jej szyję? Niepewnie
otworzyła oczy. Wzrok jej padł na wznoszącą się za murem, ogromną wieżę. Nie
mogła się poruszyć, bo kapitan wciąż opierała nogę na jej plecach.
Co
takiego się wydarzyło?
Dziwne,
szare chmury przywędrowały nad miasto. Znów dało się słyszeć grzmot, niby to
zwiastujący burzę.
I
właśnie wtedy, kiedy już wszyscy odpuścili sobie spoglądanie na niebo,
przestrzeń rozdarł dziwny krzyk, a nad więżą wzbił się pył. Gdy opadł, każdy
mógł ujrzeć przysiadłą na wieży kreaturę- tak przerażającą, jakiej jeszcze
nigdy w życiu nikt nie widział. Wszystkich zgromadzonych na placu opanowała
panika. Każdy rzucał się do ucieczki z placu, wokół słychać było pełne
desperacji i strachu okrzyki i jęki.
Gwendala
jak sparaliżowana wciąż klęczała przy pieńku. Jej głowa była skierowana w
stronę bestii. W życiu nie widziała czegoś takiego na oczy. Podłużny pysk, jak
i zresztą całe ciało, zdawały się być pokryte szarozielonymi kolcami i łuskami.
Obok potwornego stworzenia leżał zwinięty, masywny ogon, zakończony wyrostkiem
przypominającym grot włóczni. Zdawało się, że potwór wręcz z dumą prezentuje
swoje rozpostarte, ogromne skrzydła. Z jego czerwonych, świecących ślepiów dało
się wyczytać jedynie nienawiść i dzikość.
Zaraz
z gęby potwora buchnął płomień. Ciała w niszy pod murem zajęły się ogniem, a
zaraz po nich przyszła kolej na domy w osadzie.
Młoda
Redgardka skuliła się przy pieńku. Tak bardzo się bała, nie wiedziała jednak
czy złość nie jest silniejsza. Dlaczego akurat teraz ciało odmawiało jej
posłuszeństwa? Modliła się w myślach, by bestia znów nie zwróciła łba w jej
stronę i nie próbowała pochłonąć swoim ogniem całego placu. W jej oczach
pojawiły się łzy bezsilności. Słyszała swoje własne, nieopanowane łkanie. Nagle
poczuła gwałtowne szarpnięcie w górę i ze zdziwieniem stwierdziła, że stoi na
nogach.
-
Nie maż się!- usłyszała, i chwycona za przedramię, została wyciągnięta z placu.
Mimo bezwładu w nogach, starała się dotrzymywać kroku swojemu wybawcy. Przed
sobą widziała wzburzone, sterczące we wszystkie strony blond włosy. Wokół zaś
rozciągała się pożoga, w powietrzu wirował pył, do oczu i nozdrzy docierał
dławiący dym. W końcu wbiegli do wieży, na której wcześniej siedział smok, i
jasnowłosy pomógł jej usiąść na ziemi. Dopiero wtedy zdołała dokładniej się
przyjrzeć jego twarzy. Rozpoznawała ją!
-
Mój wybawco! Nordzie! Towarzyszu doli! Razem
jechaliśmy na jednym wozie, prawda?- mężczyzna potwierdził jej słowa
kiwnięciem głowy.
-
Mów mi Ralof. Być może, kiedy ja już pomogłem tobie, ty będziesz w stanie pomóc
mi. A tak właściwie nam obojgu. Musisz znaleźć wejście do twierdzy miasta, a
potem po mnie wrócić. Byle szybko.
-
Ale jak to? Mam iść ze związanymi dłońmi?
-
Być może, kiedy już odnajdziesz wejście do twierdzy, pomyślimy o ich
rozwiązaniu.
-Czyżbyś
zwariował?! Mam wyjść na pastwę tej bestii, ze skrępowanymi dłońmi?!
- Takie
bestie my nazywamy smokami. Jeżeli będziesz przemieszczała się między domami i
ogólnie spróbujesz się przemykać, to nie powinno ci się nic stać.
-
Tak wiele wiesz o tych smokach, że jesteś w stanie mi to zapewnić?
-
Szczerze mówiąc, smoków nikt nie widział w Skyrim od setek lat, więc...
Ale
pomyśl o tym! Czy bogowie ratowaliby cię przed katem, chcąc teraz dla zabawy
rzucić cię w objęcia płomieni? Zakładam, że zależy im na twoim przeżyciu! Kiedy
już ta poczwara stąd odleci, to Cesarscy będą kontynuowali egzekucję. A tym
razem głowy z pewnością ci nie ocali nalot smoka.- Gwendala ze skupieniem
analizowała jego propozycję. Oczywiście z tą wolą bogów kręcił, ale... czy nie
powinna odwdzięczyć się za ratunek życia i przynajmniej spróbować poszukać tej
twierdzy?
-
Zgoda!- powiedziała tylko i zniknęła na schodach prowadzących na szczyt wieży.
Stamtąd
chciała rzucić okiem na miasto, by mniej
więcej zorientować się w jego rozkładzie. Okazało się, że nie tylko ona wpadła
na ten pomysł, bowiem przy okienku widokowym wieży stał już jakiś Gromowładny
więzień. Kiedy już miała się do niego
zbliżyć, nagle przez otwór w ścianie wślizgnął się olbrzymi kolec, w którym
rozpoznała zakończenie ogona smoka. Bestia uderzyła nim z całą mocą w sufit,
błyskawicznie powodując zawalenie stropu i części ściany. Zaraz w tak powstałym
otworze pojawiła się gęba bestii, monstrualnie wielka i zionąca ogniem. Ciało
Gromowładnego żołnierza zajęło się ogniem, a głowa potwora cofnęła się z
pomieszczenia. Ostatkami sił w palonych na popiół mięśniach mężczyzna próbował
wyciągnąć dłoń w geście niemego wołania o ratunek. Gwendala obawiająca się
ognia, szybko wycofała się i poczekała, aż z żołnierza pozostały tylko tlące
się okruchy niedopalonych kości. Potem przyskoczyła do zrujnowanej ściany i
spojrzała na miasto. Zdawało się, że część zamieszkiwana przez chłopów i część
stanowiąca posterunek wojska są od siebie odseparowane murem. Przegroda
znajdowała się w zasięgu wzroku, właściwie tuż za wieżą. Wystarczyło skoczyć
odpowiednio daleko i nie łamiąc przy tym kości, wylądować na murze, a potem z
niego zeskoczyć na ,,część wojskową”. Szybko zbiegła do Ralofa, by przedstawić
mu plan. Mężczyzna się rozjaśnił i razem pobiegli na górny poziom wieży.
-
Będzie ci ciężko skoczyć z zawiązanymi rękami... Postaraj się je podkurczyć,
żeby przynajmniej ci nie przeszkadzały.- powiedział tonem świadczącym o tym, że
pokłada małą wiarę w powodzenie skoku ze skrępowanymi dłońmi.
- A
tobie jak udało się rozwiązać ręce?
-
Cóż... Jakiś Cesarski powiedział, że i tak długo nie pożyję, więc żebym
przynajmniej zginął z jako takim poczuciem wolności, przeciął mi więzy.
- To
może spróbowałabym przepiłować linę o jakiś ostry kamień?
-
Nie uda ci się! Nóż tego Cesarskiego wydawał się naprawdę ostry, a i tak miał
problemy z rozcięciem mojej. A teraz nie gadaj i skacz!- serce podskoczyło jej
do gardła, wszystkie członki były sparaliżowane strachem. Z ciężkimi kroplami
potu na czole, cofnęła się jak najbardziej mogła i wziąwszy rozpęd, odbiła się
z krawędzi pogruchotanej ściany. Ręce, zgodnie z poleceniem, podkurczyła do
piersi. Czuła tylko, że traci grunt pod stopami, a wiatr bije w całe jej ciało.
Zamknęła oczy. Każdy mięsień zdawał się być natężony, jakby przygotowany do
ciężkiego upadku. W końcu poczuła pod sobą zimny kamień. Jednak nie wszystko
poszło z planem- po chwili otępiałe z emocji ciało przeszył ból. Najpierw
zdawał się być rozlany w całym ciele, a potem skoncentrował się w prawej nodze.
Otworzyła oczy. Po łydce ściekał obfity strumień ciemnej krwi. Z kolana sterczał ostry, podłużny kamień. Cała
kończyna drżała
Gwendala
zawyła cicho, nie zmieniając jednak pozycji, by nie zwiększać swojego
cierpienia. Taką podkurczoną, leżącą na boku znalazł ją Ralof. Jak przez mgłę
widziała jego zbliżającą się postać. Przykląkł przy niej i syknął. Kolano całe
się trzęsło, brocząc krwią. O tyle dobrze, że nie jest przebite na wylot,
pomyślał. Z ostrożnością położył dłoń na jej udzie, by uspokoić drżenie nogi.
-
Przygotuj się. Poczujesz krótkie, bolesne szarpnięcie...- szepnął do ogłuszonej
pulsującą w uszach krwią dziewczyny. Kiwnęła delikatnie głową na znak, że jest
gotowa. Ralof szybko i zdecydowanie wyszarpnął kamień z przebitych mięśni. Gwendala
usłyszała jakby oddzielony od ciała swój własny, rozdzierający krzyk. Ból
zdawał się tak bardzo przenikliwy i okrutny, że wypchnął wszystkie jej zmysły z
ciała.
- No
już, już... – usłyszała kilkakrotnie. Ciało jej trawiła dziwna gorączka,
zdająca się pragnąć pochłonąć całe jej ciało w ogniu. Po chwili jednak wszystko
zaczęło mijać. Wciąż czuła ból, jednak coraz bardziej umiejscawiał się wokół
kolana, opuszczając resztę ciała. Teraz czuła, że cała jej łydka jest zatopiona
i w tej zaschniętej, i tej nadal broczącej krwi. Ralof odwiązał pas z bioder, a
z błękitnej tuniki wystającej spod kirysa wyrwał spory kawał materiału. Mocno
obwiązał nim kolano najpierw błękitnym płótnem, a potem pasem.
-
Teraz będzie ci trochę trudniej iść, ale przynajmniej na jakiś czas ta
prowizoryczna opaska zatamuje krwawienie. A tak poza tym dobrze się spisałaś. A
teraz chodź!- podał jej dłoń, żeby mogła wstać. Z trudem podniosła się na nogi
i razem zeszli schodami z muru. Przynajmniej znajdowali się po drugiej stronie,
choć i tak nie wyglądała ona lepiej- wszystko, co drewniane, było już zajęte
ogniem. W górę wzbijały się płomienie i dławiący dym, ku niebu wypuszczano
strzały, próbujące dosięgnąć cielska smoka. Wszystko wokół zdawało się być powykrzywiane,
żołnierskie sylwetki drgały i chwiały się w falującym od gorąca powietrzu.
Ralof starał się stanowić oparcie dla Gwendali, jednocześnie nie zwalniając
tempa marszu. Przed nimi w zgliszczach i pożodze malowała się twierdza. Jej
kamienne ściany zdawały się w ogóle nienaruszone przez ognisty oddech smoka.
-
No, już niedługo cię rozwiążemy...- mruknął Nord.
W końcu drzwi twierdzy
znalazły się w zasięgu ręki. Ralof pchnął je z całej siły i oboje wślizgnęli
się do środka. Zdawało się, że w środku nie ma żywej duszy. Mimo wszystko cicho
posuwali się w głąb zacienionego
korytarza. Dostali się do okrągłej izby pełnej beczek. O jedną z nich
opierał się plecami Gromowładny.
-
Bracie!- szepnął Ralof z przejęciem, podbiegając do pobratymca. Niestety, było
już za późno.
-
Cesarskie psy musiały zabić go, gdy próbował tędy uciec..- mówił do siebie
Nord, czyniąc dziwne znaki nad ciałem zmarłego.- Aby w Sovngardzie przyjęto cię
jak bohatera, przyjacielu... – po wypowiedzeniu symbolicznego pożegnania
odwrócił się do Gwendali, próbującej otworzyć skrępowanymi rękami wieko jednej
beczki.
-
Redgardko!- zawołał na nią. Dziewczyna od razu z zawstydzeniem odskoczyła od
beczki i podeszła do niego.
-
Czas, by cię uwolnić!- wyjął z pochwy zmarłego krótki miecz i po chwili
intensywnego cięcia udało mu się wyswobodzić jej dłonie z grubego sznura.
-
No, skoro już masz wolne ręce, to możesz sobie z powrotem pogrzebać w tych
beczkach. Ale najpierw zdejmij z mojego brata kirys i załóż go na siebie.
Oczywiście tunikę także. Poczekam.-
Dziewczyna stanęła jak wryta. Przyjrzała się truchłu, a potem wzrokiem wróciła
do Ralofa.
-
Mam z tego trupa ściągnąć odzienie?
Mówisz poważnie?- skinienie głowy musiało jej wystarczyć za odpowiedź. Z niechęcią
więc zabrała się za rozwiązywanie rzemieni przy kirysie zmarłego. Potem przez
głowę ściągnęła także jego tunikę. Zanim zaczęła się rozbierać, porozumiewawczo
rzuciła wzrokiem w stronę Ralofa.
- Ah
tak, oczywiście!- skierował się w kierunku korytarza.
-
Stanę na straży!
Kiedy
tylko zniknął za rogiem, dziewczyna szybko ściągnęła z siebie zgrzebną, żółtą
koszulę i założyła miękką, błękitną tunikę Gromowładnych. Zdążyła już
przesiąknąć wonią rozkładu, ale po nałożeniu kirysu jej zapach nie był już tak
odczuwalny.
-
Gotowe!- zawołała, zawiązując rzemienie na biodrach. Ralof wszedł do sali i
podał jej wcześniej zabrany zmarłemu miecz. Odpiął też pochwę od swojego
rzemienia i zaczepił ją z boku jej biodra.
-
Teraz wyglądasz jak prawdziwa Gromowładna siostra! Z oczu też ci patrzy odwaga
i siła. Może powinnaś dołączyć do naszego buntu?
-
Pomyślimy o tym. A teraz ruszajmy!- z
pewnością siebie pchnęła drzwi do kolejnej sali. Mijali kilka magazynów,
sypialnie, a nawet zbrojownię, z której Ralof zagarnął parę toporów. W
międzyczasie podkradli też bochenek chleba i kwartę wina, by wzmocnić
nadwątlone siły. W końcu, gdy już czuli się znużeni mijaniem pustych komnat,
nagle napotkali kilku Cesarskich. Z pięciu z nich Gwendali udało się
powalić trzech, głównie dlatego, że
działała szybko. Ralof dał za to prawdziwy popis siły i nienawiści wobec
Cesarskich. Kiedy w sali już żaden z nich nie pozostał żywy, Nord odrąbał dwóm
głowy i ręce. Za następnymi drzwiami kryły się podziemia twierdzy. Po nich
miała przyjść wolność, wolność! Z entuzjazmem więc przebiegli pieczary, choć i
tak dość wolno- z powodu kolana Gwendali. Minęli ostatni zakręt, ostatnią
podziemną komnatę, w końcu wyjście było na wyciągnięcie dłoni. Do zacienionej
jaskini wkradało się światło dzienne. Z mocą rzucili się w kierunku wyjścia, a
kiedy przekroczyli próg pieczary, odetchnęli w końcu pełną piersią, poczuli się
wolni w pełnym tego słowa znaczeniu.
-
Skazani na śmierć, Redgardko, a ocaleli dzięki największemu złu na świecie-
dzięki smokowi! Teraz niestety musimy się rozstać, dwójkę jest łatwiej wytropić
niż rozdzieloną dwójkę. Wiesz, gdzie leży Rzeczna Puszcza? A tak, oczywiście
nie możesz tego wiedzieć. Przepłyń rzekę i dalej biegnij prosto w las. Nie bój
się, jest dosyć płytka! Kiedy już dotrzesz do Rzecznej Puszczy, zapytaj o
Gerdur. To moja siostra. Powiedz jej, że jesteś moją przyjaciółką, a z
pewnością ci pomoże.
- A
ty? Czy ciebie także tam spotkam?
-
Prawdopodobnie dotrę tam później, bo okrężną drogą. Żegnaj, Redgardko! Aha,
wspominałem już, że powinnaś dołączyć do nas, do Gromowładnych? Masz prawdziwy
talent! To co zrobiłaś z tamtymi Cesarskimi... Jak ci na imię tak właściwie?
-
Gwendala. A co do Gromowładnych, to nie uważasz, że powinniśmy ze sobą wziąć
Ulfrica?
-
Ulfric to jarl, z pewnością sobie poradził, a nie godziłoby się, żeby przebijał
się z nami przez te wstrętne jaskinie przyszły król Skyrim. A teraz już idź, do
zobaczenia na miejscu!- skłonił lekko głowę na pożegnanie i pobiegł na zachód,
w leśne ostępy. Gwendala spojrzała na wschód. Tam, gdzieś za rzeką i lasem krył
się jej cel- Rzeczna Puszcza. Nie czekając dłużej zbiegła dróżką i nie
oszczędzając bolącej wciąż nogi, popędziła tam, gdzie ją poinstruowano- w kierunku
rzeki, a potem do lasu.