sobota, 9 marca 2013

Crescendo

  Nim przystąpisz do lektury, zajrzyj do zakładki ,,Zanim zabierzesz się za czytanie"  

     Mroźny klimat w Skyrim to zupełnie co innego niż upał w Hammerfell. Gorąco dla zimna jest tym samym co ogień dla lodu. Przeciwieństwa te stale się zwalczają,  jednak ostatecznie  równowaga i matka natura nie pozwala zwyciężyć żadnej z walczących przeciwwag.  Wyglądało na to, że w Tamriel  te przeciwwagi potrafią funkcjonować w harmonii poprzez kompromis- i pokryte puchem szczyty górskie, i rozgrzane od słońca piaski pustyni odnalazły swoje własne miejsce w Tamriel.  
Mówili mi, że w Skyrim jest zimno, pomyślała. Teraz tak bardzo żałowała, że nie dokupiła jeszcze jednej baraniej skóry. A najlepiej  dwóch! Teraz z oczekiwaniem na uparcie nieprzychodzący sen wpatrywała się znużonym wzrokiem w ostatnie tańczące w palenisku płomyki. Okryła się mocniej baranią skórą i westchnęła. Cokolwiek by nie myślała, Ósemce była wdzięczna, że znalazła schronienie w jaskini, chociaż i ona z trudem opierała się wdzierającej do swego wnętrza śnieżycy. Gwendala dopiero tamtego dnia poznała wygląd płatków śniegu- dziwiła ją ich  lekkość i zwinność. I szybkie rozpływanie się, gdy zostały liźnięte przez smukłe języki ognia. Ośnieżone Skyrim tak bardzo różniło się od Hammerfell, gdzie nordycki mlekożłop byłby zaskoczony krajobrazem  bezkresnej pustyni- gdzie wzrokiem by nie sięgnął, tam widziałby złoto. Zgubne złoto, które pali w stopy zabłąkanych podróżnych, a potem wciąga ich w połyskującą otchłań.
Ostatnie płomyki dogasły. W jaskini zapadła ciemność, a chłód zdawał się jej jeszcze bardziej dojmujący, jakby sięgał samego szpiku w kościach. Przeszła przez umowną granicę około pół dnia temu i już bez burzy śnieżnej przyszła jej ciężko akomodacja z otoczeniem. Powoli zaczęła uświadamiać sobie, że została sama, że opuściła dom ojca i prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczy.  Że wyruszyła w zupełne nieznane, w jedną wielką niewiadomą, w poszukiwaniu jeszcze większej niewiadomej. W Skyrim nastały ciężkie czasy i to oczywiście było wiadomo w całym  Tamriel- ale dla żołnierza zawsze znalazło się miejsce w armii.  Pytanie tylko, czy dla tego najemnego również.  Wpatrywała się nieustannie w bezlitośnie rzucane w każdym kierunku płatki śniegu, słuchała lamentu targanych wiatrem koron drzew, aż w końcu zasnęła- snem lekkim, czujnym, niedającym pespektyw na zregenerowanie organizmu. Obudziła się, kiedy tylko pierwsze promienie słońca padły na jej twarz. Jak na ironię im to słońce, pomyślała. Świeci chłodnym blaskiem i daje jedynie złudną nadzieję na choćby minimalne ocieplenie mroźnego Skyrim!
Usłyszała niespokojny prychanie konia, o którego istnieniu całkowicie zapomniała.
Dobrze, że chociaż miała ze sobą trochę paszy dla zwierzęcia, bo inaczej nie wiedziałaby, co robić- chyba zanurzyć się w śniegu w poszukiwaniu źdźbeł trawy! Zarzuciła baranią skórę na ramiona i odwiązała cugle kompana od skalnego nawisu. Na noc także koniowi zarzuciła skórę na grzbiet, bo bała się, że zwierzę przemarznie na kość. Wyprowadziła go z jaskini i zwinnie wskoczyła na siodło. Zwierzę z wyczuwalną w krokach niechęcią ruszyło naprzód. Gwendala wygrzebała kilka suchych kromek chleba z ekwipażu i wprost je połknęła- taka była głodna. Nie chciała jednak zbytnio uszczuplać prowiantu, na wypadek gdyby jej podróż w poszukiwaniu jakiejś mieściny miałaby potrwać przez dłuższy czas. Mapy były wyjątkowo cenne i nie schodziły za kilka miedziaków, co to to nie! Próba wkradnięcia się do domu miejscowego kartografa i przerysowanie choćby małej części mapy Skyrim oczywiście skończyła się niepowodzeniem. Ah, miała bardzo ciężkie zadanie przed sobą!
Słońce chyliło się już ku horyzontowi, gdy koń nagle zwolnił swój już i tak powolny stęp. Gwendala zsunęła się ciężko z jego grzbietu i owinąwszy cugle wokół dłoni, poprowadziła zwierzę obok siebie. Jej organizm już poddawał się zmęczeniu, jednak postanowiła iść naprzód. Tak bardzo nie chciała spędzić kolejnej nocy w tym chłodzie! Rozpaczliwie szła przed siebie, choć nogi odmawiały posłuszeństwa. Z takim utęsknieniem wyczekiwała chwili, aż będzie mogła ułożyć swoje obolałe ciało w ciepłym łóżku i spokojnie zasnąć. Wtem, gdy już zmuszane do unoszenia się powieki odmówiły posłuszeństwa, usłyszała gdzieś za sobą szmer. Skojarzył się jej ze spłoszonym chodem zwierząt, a może... krokami człowieka? Z lekkim niepokojem obróciła się za siebie. Nie dojrzała nic oprócz tego, co widziała także przed sobą- wzbitą chmurę puchu i zarysy drzew. Czuła jednak, że coś kryło się tam za nią, osłaniane przez las... Po jakimś czasie ruszyła dalej. Nic nie wyskoczyło zza drzew, żaden niepokojący dźwięk nie zmącił już szumu wirującego wokół śniegu. Jej ciało stawało się coraz bardziej ociężałe, czucie w rękach i nogach już dawno straciła. Stawianie kroków przychodziło jej z coraz większą trudnością. Na domiar złego, w tym właśnie krytycznym momencie, znów usłyszała niepokojące trzeszczenie. Zbliżało się coraz bardziej, coraz bliżej jej ucha, a ona nie miała siły uciekać. Oparła się o swego wierzchowca i zdążyła postawić zaledwie kilka mozolnych kroków. Potem poczuła nagły, przeszywający ból z tyłu głowy. Tak dojmujący, że osunęła się na zdrętwiałe kolana. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała, był upadek twarzą prosto w śnieg. Wszechogarniająca biel ustąpiła miejsca ciemności. Ciemność.

-------------------

     Nie wiedziała, ile czasu minęło. Wiedziała natomiast, że nie jest w stanie poruszyć rękoma ani otworzyć oczu. Nie były zasłonięte, ale nie mogła zmusić powiek do uniesienia. Docierał do niej mącony przez coś turkot. Po chwili zaczęła rozróżniać kilka męskich głosów. Coś delikatnie szarpało jej ciałem na boki, wprawiało w kołysanie i podskakiwanie. Głowa musiała jej spoczywać na piersi przez dłuższy czas, ponieważ czuła niemiłosierny ból w górnym, nadwyrężonym z takiego niewygodnego ułożenia odcinku kręgosłupa. Po  jakimś czasie zaczęła wracać jej możność ruchu. Delikatnie spróbowała poruszyć dłońmi, jednak zdawały się czymś spętane. Męskie głosy umilkły. Nieco się wystraszyła. W końcu nadal  nie wiedziała, gdzie się znajduje ani co się stało. Ryzykowne zdawało się jej uchylić powieki, jednak zaskakująco krótko się wahała, zanim to uczyniła. Natychmiast spróbowała zakryć oczy dłońmi, jednak ostry blask światła zdążył  na chwilę ją oślepić. Usłyszała wokół siebie ciche pomruki, pełne poruszenia. Przestraszyła się jeszcze bardziej. Teraz już wiedziała, że nie chce widzieć, gdzie się znajduje!
- Hej, ty! W  końcu się obudziłaś!- zawołał ktoś dość przyjaznym głosem. Wyczuwała, że właściciel głosu siedzi tuż przed nią. Nie zdawało jej się, żeby głos należał do okrutnego zabójcy lub banity, więc znów odsłoniła oczy. Światło ponownie ją oślepiło, lecz tym razem przeczekała moment przystosowania wzroku do nowego otoczenia. W końcu nic nie było rozmazane i  mogła się swobodnie rozejrzeć. Przed nią siedział blond włosy mężczyzna, dość barczysty i niebieskooki. Od razu było widać, nawet dla takiego laika jak ona, że jest rasowym Nordem. Obok niego siedział człowiek o ciemnej karnacji i takich też oczach i włosach. Na sobie miał żółtą, połataną tunikę bez rękawów. Zdawał się być przygnębiony. Natomiast obok niej siedział drugi Nord,  z włosami sczesanymi do tyłu, sięgającymi mu do ramion, ale co przede wszystkim rzucało się w oczy- z zawiązanymi ustami. Od pozostałej dwójki wyróżniał się też ubiorem- miał na sobie długi, ciemny, gruby płaszcz z futrem wokół szyi. Znajdowali się w powozie jednakowym z tymi, które jechały przed nimi i za nimi. Wokół rozciągały się lasy iglaste, ale śnieg gdzieś zniknął- tak jak i koce Gwendali. Teraz była ubrana w koszulę przypominającą tą którą miał na sobie mężczyzna o ciemnej karnacji. Było zimno, jednak o wiele razy mniej niż w istnej prowincji mrozu pokonywanej przez Redgardkę jeszcze jakiś czas temu.  
- Kto to jest?- zapytał ciemnoskóry mężczyzna, wskazując na zakneblowanego towarzysza doli. Drugi Nord prychnął.
- Nie wiesz kto to!? To Ulfric Gromowładny, Jedyny Prawdziwy i Najwyższy Król Skyrim! Dlaczego ja się dziwię? Takie złodziejaszki jak ty nie wiedzą o takich sprawach!
- Hej, ty!- zwrócił się do Gwendali- ciebie schwytali, kiedy próbowałaś przekroczyć granicę, prawda?
- Kto? Ja... nie pamiętam... Przekroczyłam granicę zanim to się stało...- odparła nieco zmieszana. Jak przez mgłę pamiętała podróż przez śnieżną zamieć i noc spędzoną w jaskini. Nie mogła zrozumieć, jak mogła się znaleźć tu, na tym wozie, wiedziona bogowie wiedzą dokąd.
- Gdzie jest mój koń? Gdzie jedziemy? Gdzie jesteśmy?
- Za dużo pytań na raz, dziecinko- uśmiechnął się nieznacznie- gdzie podział się twój koń nietrudno zgadnąć- albo posłuży w polu, albo będzie ,,służył” w armii, a jedziemy do Helgen. Tam wszystkich nas zetną.- ostatnie zdanie wywołało w Gwendali gwałtowny dreszcz, którego nie dało się nie zauważyć.
- Jak to zetną? Ja nic nie zrobiłam! – jej gwałtowna reakcja wywołała u Norda uśmiech pełen politowania.
- Myślisz, że ich obchodzi, kogo ścinają? Wrzucają wszystkich do jednego wora. Gromowładny, złodziej, zabójca, gwałciciel- nieważne! Ważna jest nagroda. Bo trzeba ci wiedzieć, że Cesarscy dostają sporą sumkę za każdego przyprowadzonego więźnia.- złodziej  nie wydawał się pocieszony tą perspektywą. Cały czas się trząsł i przewracał oczyma.
- Redgardko, nas tu nie powinno być! Te dwa Gromowładne psy może i tak, ale my nie! Gdyby nie wy, ukradłbym tego  konia i byłbym już w połowie drogi do Hammerfell!- powiedział, próbując pokryć strach złością. Nord się roześmiał.
- O ile ta panienka jest niewinna, to ty, koniokradzie,  niestety jesteś. Skąd tak w ogóle jesteś?- wóz zaczął zwalniać, zanosiło nim na boki jeszcze gorzej niż wcześniej.
- Z Rorikstead. Jestem z Rorikstead. Dlaczego zwolniliśmy?
- Nie domyśliłeś się jeszcze? Koniec przejażdżki- odparł Nord. Do wozu podszedł Cesarski żołnierz ubrany- tak jak inni pobratymcy- w skórzaną zbroję naciągniętą na czerwoną tunikę. Gardłowym głosem rozkazał więźniom wysiadać. Krótki odcinek do miasta pokonali na nogach. Krótki- jednak Gwendali wydawał się trwać cały dzień. Skazańcy szli w małych grupkach, nieco od siebie oddalonych. Pochód otwierali i zamykali Cesarscy wojownicy. Zatrzymali się niedaleko bramy miasteczka. Tam czekało na nich powitanie w postaci skryby i kapitana sił Cesarskich. Wywoływani z imienia więźniowie po kolei odchodzili w głąb miasteczka, w towarzystwie Cesarskich.
Wywołany jako Lokir z Rorikstead złodziej towarzyszący Gwendali podczas jazdy do Helgen, wyszedł naprzód. Wykrzyczawszy,  że nie mogą go zabić, zaczął uciekać w głąb wioski. Daleko nie odbiegł. Na rozkaz kapitan jeden z żołnierzy wystrzelił w jego kierunku strzałę z łuku. Upadł na ziemię, sparaliżowany bólem. Czekała go powolna, pełna męki śmierć.
- Ktoś jeszcze myśli o ucieczce?- zapytała ochrypłym, twardym głosem kapitan. Oczywiście już nikt o niej nie myślał. Odhaczanie skazańców z listy szło dalej jak po maśle.
W końcu na placu została sama Gwendala. Nienaturalnie żółte oczy kapitan przeszywały ją wzrokiem. To  jeszcze bardziej napawało ją strachem.
Skryba z zaniepokojeniem przeglądał spis więźniów.
- Pani kapitan... zdaje się, że tej nie ma na liście- wyszeptał tak cicho, że sprawiał wrażenie jeszcze mniejszego przy ogromnej postaci pani kapitan.
- Nie obchodzi mnie czy jest, czy jej nie ma. Pójdzie z resztą grupy!- jej ton i surowa obojętność nie zostawiały żadnych szans na próbę polemiki. Skryba lekko skłonił głowę i zza pasa wydobył pióro.
- Podaj mi swoje imię- zwrócił się nieco współczującym tonem do ostatniej pozostałej na placu skazanej. Przyglądał jej się przez chwilę. Można było powiedzieć, że na tle pozostałych więźniów- w większości blondwłosych i jasnoskórych Nordów - rzucała się  w oczy. Płócienna, żółta tunika kontrastowała z  jasnobrązową skórą. Jej czarne, wypłowiałe włosy sięgały do połowy szyi. Największą uwagę w jej drobnej postaci skupiały  nieco wydęte, ciemne wargi, zbudowane ramiona, intensywnie niebieskie oczy i dwie długie, pionowo ułożone blizny- jedna pod lewym okiem, druga przecinająca wargi w pobliżu kącika ust. Ogólnie wydawała się nosić w sobie orientalne cechy redgardzkie, z niewielką domieszką nordyckich- w postaci koloru i łagodnego wyrazu oczu.
- Gwendala. Z Nor.
- Nor? Gdzie leży Nor?
- W Hammerfell, panie. To niewielka wioska.
- A więc Redgardka. Cóż, można się było domyślić po kolorze skóry. A teraz chodź.- nie widząc sposobu na ratunek, wypełniła polecenie. Ostatni pozostały na placu Cesarski poszedł za nią. Czuła jego oddech na plecach. Czuła, jakby nienawiść zawarta w jego duszy przenikała ją. Ostatni mój ,,spacer”, pomyślała. 
     Przez głowę w ułamek sekundy przemknęło jej setki wspomnień z dzieciństwa. Przypomniała sobie, jak pierwszy raz pomagała ojcu w warsztacie. Jak  bardzo sknociła wygarbowanie skóry na zbroję dla klienta. W jej domu nigdy się nie przelewało, ale zawsze jakoś wiązano koniec z końcem. Ojciec dbał o to, by miała lepszy start w życiu- wykuł specjalnie dla niej miecz, by mogła trenować. Od tak dawna marzył, by córka dostała się do wojska i dzięki odwadze i umiejętnościom zarobiła na dostatnie życie. Potem sytuacja w hammerfelskim wojsku diametralnie się zmieniła- na przestrzeni dziesięciu lat pod broń powołano wielu młodych mężczyzn, a skarb pękł w szwach- wielu z nich nie otrzymało swojego pierwszego żołdu. W obawie przed takim losem dla swej córki, Maziim sam dbał o jej szkolenie, opłacał przejezdnych najemników, by trenowali z małą Gwendalą, a także sam co nieco z nią ćwiczył. Dziewczynka była bardzo pojętna i w wieku dwunastu lat nieźle radziła sobie z walką lekkim mieczem dwuręcznym. Po opanowaniu podstaw rzemiosła wojskowego, przez wiele lat ćwiczyła swą siłę i wytrzymałość, by móc dźwigać ciężki oręż i zbroję. Nadszedł w końcu ten upragniony dzień, kiedy własnymi rękami wykuła dla siebie długi, a przede wszystkim ciężki miecz dwuręczny- prawdziwy oręż wojowników.
Nawet jej utalentowany w kowalstwie ojciec był nadzwyczaj zdumiony tak doskonale wykutym przez córkę mieczem. Jednak z wygarbowaniem skóry na zbroję już musiał jej pomóc. Wciąż pamiętała swoją porażkę z dzieciństwa i nie chciała zepsuć drugiej skóry. Praktycznie w tydzień wszystko było gotowe do drogi. W ramach prezentu dostała jeszcze konia. Serce jej się ścisnęło, gdy ojciec przekazał jej cugle i powiedział, by troszczyła się o zwierzę tak dobrze jak o samą siebie. Wiedziała, że pod uśmiechem ojca kryje się ból. Po tylu latach wspólnego życia w końcu przyszedł czas, aby Gwendala wyruszyła w świat. Na koniu, za którego -dałaby głowę- rodziciel zapłacił ostatnimi oszczędnościami. Tym serdeczniejszy był ich ostatni uścisk i łzy pożegnania.
- Żegnaj, ojcze. Być może powrócę kiedyś do Nor jako wielka wojowniczka, i wówczas twoje serce będzie pękało z dumy, że posiadasz taką córkę- szepnęła ściśniętym głosem, a potem gwałtownie odskoczyła od ojca i wskoczyła na koński grzbiet. Delikatnie uderzone w boki zwierzę ruszyło naprzód. Hammerfell leżało na  południowy zachód od Skyrim, więc wystarczyło, aby dziewczyna cały czas jechała pod lekkim ukosem na wschód. Bezmiar pustyni jej nie przerażał- na pustyni się wychowała i tu na zawsze pozostawiła cząstkę siebie. Jej organizm był odporny na braki wody, a w razie skończenia jej zapasów mogła się zatrzymać w jednej z wiosek, które co jakiś czas wychylały się zza horyzontu. Jeżeli już zatrzymywała się na odpoczynek, to w niewielkim oddaleniu od tych wsi, gdzieś pod wystającą z piasku skałą. W pustyni mniej obawiała się zrabowania zapasów, w końcu tu była sama. Po kilku dniach sprawnie przebiegającej podróży ujrzała wyłaniającą się zza horyzontu linię drzew. Wciąż bardzo mało widoczną, ale w końcu miała skrawek widoku na swój cel. Linia z każdym dniem coraz bardziej się zagęszczała, stawała się coraz wyraźniejsza. W końcu piasek zaczął się przerzedzać, grunt twardniał, a gdzieniegdzie z ziemi wychylały się małe drzewa. Czuła też, że zrobiło się zimniej. Skórzana zbroja przestała ją ocieplać, więc zarzuciła na barki baranią skórę, której nabyła kilka sztuk u przejezdnego kupca tuż przed wyjazdem. Na razie jedna wystarczyła. Coraz zimniejsze wiatry dęły od wschodu, nad ziemią wirowały pojedyncze śnieżynki. Na początku myślała, że to kąśliwe owady, ale kiedy zdołała złapać jedną z nich w dłoń, a ta się roztopiła, nabrała większego zaufania. W końcu, gdy  pojawiało się ich więcej i więcej, doszła do wniosku, że to one tworzą puch zwany  śniegiem, o którym tyle się nasłuchała od przejezdnych. Teren z równinnej pustyni przechodził w pagórkowaty, twardy grunt. Zza drzew zaczęły się wyłaniać odległe szczyty górskie.  Samotna wędrowczyni opatuliła się drugą skórą. Była nieco przerażona. Mróz szczypał, w zadymce mało co widziała. Zaczęła się zastanawiać, co tak naprawdę wie o Skyrim. Pamiętała, że gdy była mała, to dużo rozmawiała z najemnikami, będącymi w Hammerfell przejazdem. Zatrzymywali się u jej ojca, żeby naprawił lub wypolerował im zbroje, albo też wykuł nowe karwasze, bo stare gdzieś zapodziali. Tuż po złożeniu zamówienia taki najemnik nagle stwierdzał, że ktoś za nim stoi. Odwracał się gwałtownie i wówczas dostrzegał uśmiechającą się z dziecięcą niewinnością dziewczynkę. Mała z radosnym piskiem zapraszała wojaka na taras, podsuwała mu pod nos coś do picia i wypytywała. Oczywiście każdy w pierwszej kolejności porównywał Skyrim do Hammerfell- w Skyrim jest tak zimno, jak u was gorąco! Mają dużo dobrych kowali, ale lepszego od twego ojca jeszcze nie spotkałem! W kraju osiedla się coraz więcej obcokrajowców, do niektórych Nordowie- rdzenni mieszkańcy- są bardzo negatywnie nastawieni.
Nordowie są waleczni, gorącokrwiści, dumni... i przez to trochę nierozważni. Skyrim rządzi Najwyższy Król, a jego ,,prawą ręką” w kraju są jarlowie. Kroi się też niezła wojna, co znaczy niezły zarobek dla  najemnych.
Właściwie niczego więcej się od nich nie dowiadywała, a teraz, kiedy naprawdę przemierzała Skyrim, wizja tego kraju z dzieciństwa wydawała się jej śmieszna.
Największy problem sprawiał mróz, którego wcześniej nie była sobie w stanie wyobrazić, a który terał dął w nią z całych sił. Potem przez krótką chwilę widziała śnieżycę i noc spędzoną w jaskini. Następnie znów słyszała dziwne szmery dochodzące z lasu, chwilę później zbliżające się do niej.
Cios w głowę. Dotkliwy tak, jakby ponownie oberwała.
- Podejdź bliżej!- usłyszała wściekły rozkaz za sobą. Posłusznie wmieszała się w tłum innych skazańców. Zdawało się, że całą drogę z placu na miejsce kaźni przebyła widząc większość ważnych wydarzeń ze swojego życia- drogę od narodzin do śmierci. Dosłownie do śmierci.
Prowizoryczny szafot był jeszcze czysty. Jednak  nie na długo. Cesarski wypchnął przypadkowego więźnia wprzód, tak że znalazł się on na środku otoczonego murem placu. Przykląkł przy pieńku i ułożył na nim głowę. Można było usłyszeć jego cichy, żałosny szloch. Więźniowie nie zwrócili na niego uwagi, myśląc o podobnym, czekającym ich losie.
Kapitan podeszła do skazańca i stopą przycisnęła go mocniej do ziemi. Kat uniósł topór w górę. Na placu rozległ się głuchy, krótki brzęk.
Ciemnoczerwony strumień krwi wzbił się w powietrze, a sekundę później odrąbana od ciała głowa żałośnie sturlała się z pieńka. Kapitan kopnęła pozbawione głowy ciało tak, że odturlało się w niszę położoną przy tylnej części muru.
- Następny!- warknęła.
Czas nieubłagalnie się ciągnął. Około połowy skazańców straciło już życia. Na ich skupionych w kupce odrąbanych głowach roiło się od much, zaraz też usłyszano krakanie nadlatujących na ucztę wron.
W końcu Gwendala, niewypychana do przodu przez żadnego strażnika, wyszła przed resztę więźniów. Klękła przy oblepionym świeżą krwią pieńku i położyła na nim głowę. Drżące, związane dłonie wcisnęła między zaciśnięte uda. Poczuła ciężki but kapitan na plecach. Policzek wcisnął się w zagłębienie w pieńku. W oczekiwaniu na cios kata w głowie stanęło jej jeszcze jedno wspomnienie. Wspomnienie pierwszego i jedynego dotychczas zabójstwa.
Pewnej nocy do kuźni ojca przyszedł pijany klient, chcąc jak najszybciej odebrać zamówioną zbroję. Kiedy usłyszał, że nie jest skończona, zaczął grozić ojcu mieczem. Głośno krzyczał, że nie zapłaci ani miedziaka, a jeszcze zabije kowala za nieudolność. Przestraszona, piętnastoletnia wówczas Gwendala, obudziła się i wziąwszy z kuchni nóż, zakradła się na zewnątrz. Bezszelestnie zakradła się za pijanego mężczyznę, i kiedy już chciał rzucić się na jej ojca, zagłębiła ostrze noża w jego szyi, przebijając ją na wylot. Zszokowany opój upadł na ziemię, a kiedy dziewczyna wyjęła nóż, krew wytrysnęła z przebitej szyi. W chwili, kiedy uszło z niego życie, Gwendala spokojnie wytarła ostrze o jego ubranie.
Kowal cały czas stał przerażony i niedowierzał w to, co właśnie uczyniła jego córka. Kiedy podniosła na niego wzrok, spokojnie powiedziała:
- Mógłbyś zginąć dzisiejszej nocy, ojcze. On był bezwzględny, musiałam więc odpłacić  tym samym. Przez całe życie byłam do tego przygotowywana- do zadawania śmierci. Czy przeraża cię  widok krwi? Wolałbyś leżeć tu na jego miejscu? Jeśli nie, to spalmy jego ciało. Jeśli tak, oddaj mnie w ręce strażników.
Kowal oczywiście nie chciał stracić córki, więc ciało zostało spalone.
Dlaczego akurat teraz sobie o tym przypomniała? Czyżby jej własna śmierć miała być karą za niepotrzebnie popełnione zabójstwo?
Poczuła, że przez zaciśnięte powieki przeciskają się łzy. To czekanie na cios zdawało się być wiecznością. Śmierć nie nadchodziła. Zamiast brzęku unoszonego topora, usłyszała cichy grzmot, jakby zbierało się na burzę. Była zaniepokojona. Co takiego wstrzymywało kata przed opuszczeniem ostrza na jej szyję? Niepewnie otworzyła oczy. Wzrok jej padł na wznoszącą się za murem, ogromną wieżę. Nie mogła się poruszyć, bo kapitan wciąż opierała nogę na jej plecach.
Co takiego się wydarzyło?
Dziwne, szare chmury przywędrowały nad miasto. Znów dało się słyszeć grzmot, niby to zwiastujący burzę.
I właśnie wtedy, kiedy już wszyscy odpuścili sobie spoglądanie na niebo, przestrzeń rozdarł dziwny krzyk, a nad więżą wzbił się pył. Gdy opadł, każdy mógł ujrzeć przysiadłą na wieży kreaturę- tak przerażającą, jakiej jeszcze nigdy w życiu nikt nie widział. Wszystkich zgromadzonych na placu opanowała panika. Każdy rzucał się do ucieczki z placu, wokół słychać było pełne desperacji i strachu okrzyki i jęki.
Gwendala jak sparaliżowana wciąż klęczała przy pieńku. Jej głowa była skierowana w stronę bestii. W życiu nie widziała czegoś takiego na oczy. Podłużny pysk, jak i zresztą całe ciało, zdawały się być pokryte szarozielonymi kolcami i łuskami. Obok potwornego stworzenia leżał zwinięty, masywny ogon, zakończony wyrostkiem przypominającym grot włóczni. Zdawało się, że potwór wręcz z dumą prezentuje swoje rozpostarte, ogromne skrzydła. Z jego czerwonych, świecących ślepiów dało się wyczytać jedynie nienawiść i dzikość.
Zaraz z gęby potwora buchnął płomień. Ciała w niszy pod murem zajęły się ogniem, a zaraz po nich przyszła kolej na domy w osadzie.
Młoda Redgardka skuliła się przy pieńku. Tak bardzo się bała, nie wiedziała jednak czy złość nie jest silniejsza. Dlaczego akurat teraz ciało odmawiało jej posłuszeństwa? Modliła się w myślach, by bestia znów nie zwróciła łba w jej stronę i nie próbowała pochłonąć swoim ogniem całego placu. W jej oczach pojawiły się łzy bezsilności. Słyszała swoje własne, nieopanowane łkanie. Nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie w górę i ze zdziwieniem stwierdziła, że stoi na nogach.
- Nie maż się!- usłyszała, i chwycona za przedramię, została wyciągnięta z placu. Mimo bezwładu w nogach, starała się dotrzymywać kroku swojemu wybawcy. Przed sobą widziała wzburzone, sterczące we wszystkie strony blond włosy. Wokół zaś rozciągała się pożoga, w powietrzu wirował pył, do oczu i nozdrzy docierał dławiący dym. W końcu wbiegli do wieży, na której wcześniej siedział smok, i jasnowłosy pomógł jej usiąść na ziemi. Dopiero wtedy zdołała dokładniej się przyjrzeć jego twarzy. Rozpoznawała ją!
- Mój wybawco! Nordzie! Towarzyszu doli! Razem  jechaliśmy na jednym wozie, prawda?- mężczyzna potwierdził jej słowa kiwnięciem głowy.
- Mów mi Ralof. Być może, kiedy ja już pomogłem tobie, ty będziesz w stanie pomóc mi. A tak właściwie nam obojgu. Musisz znaleźć wejście do twierdzy miasta, a potem po mnie wrócić.  Byle szybko.
- Ale jak to? Mam iść ze związanymi dłońmi?
- Być może, kiedy już odnajdziesz wejście do twierdzy, pomyślimy o ich rozwiązaniu.
-Czyżbyś zwariował?! Mam wyjść na pastwę tej bestii, ze skrępowanymi dłońmi?!
- Takie bestie my nazywamy smokami. Jeżeli będziesz przemieszczała się między domami i ogólnie spróbujesz się przemykać, to nie powinno ci się nic stać.
- Tak wiele wiesz o tych smokach, że jesteś w stanie mi to zapewnić?
- Szczerze mówiąc, smoków nikt nie widział w Skyrim od setek lat, więc...
Ale pomyśl o tym! Czy bogowie ratowaliby cię przed katem, chcąc teraz dla zabawy rzucić cię w objęcia płomieni? Zakładam, że zależy im na twoim przeżyciu! Kiedy już ta poczwara stąd odleci, to Cesarscy będą kontynuowali egzekucję. A tym razem głowy z pewnością ci nie ocali nalot smoka.- Gwendala ze skupieniem analizowała jego propozycję. Oczywiście z tą wolą bogów kręcił, ale... czy nie powinna odwdzięczyć się za ratunek życia i przynajmniej spróbować poszukać tej twierdzy?
- Zgoda!- powiedziała tylko i zniknęła na schodach prowadzących na szczyt wieży.
Stamtąd chciała rzucić okiem na miasto,  by mniej więcej zorientować się w jego rozkładzie. Okazało się, że nie tylko ona wpadła na ten pomysł, bowiem przy okienku widokowym wieży stał już jakiś Gromowładny więzień. Kiedy już miała się do  niego zbliżyć, nagle przez otwór w ścianie wślizgnął się olbrzymi kolec, w którym rozpoznała zakończenie ogona smoka. Bestia uderzyła nim z całą mocą w sufit, błyskawicznie powodując zawalenie stropu i części ściany. Zaraz w tak powstałym otworze pojawiła się gęba bestii, monstrualnie wielka i zionąca ogniem. Ciało Gromowładnego żołnierza zajęło się ogniem, a głowa potwora cofnęła się z pomieszczenia. Ostatkami sił w palonych na popiół mięśniach mężczyzna próbował wyciągnąć dłoń w geście niemego wołania o ratunek. Gwendala obawiająca się ognia, szybko wycofała się i poczekała, aż z żołnierza pozostały tylko tlące się okruchy niedopalonych kości. Potem przyskoczyła do zrujnowanej ściany i spojrzała na miasto. Zdawało się, że część zamieszkiwana przez chłopów i część stanowiąca posterunek wojska są od siebie odseparowane murem. Przegroda znajdowała się w zasięgu wzroku, właściwie tuż za wieżą. Wystarczyło skoczyć odpowiednio daleko i nie łamiąc przy tym kości, wylądować na murze, a potem z niego zeskoczyć na ,,część wojskową”. Szybko zbiegła do Ralofa, by przedstawić mu plan. Mężczyzna się rozjaśnił i razem pobiegli na górny poziom wieży.
- Będzie ci ciężko skoczyć z zawiązanymi rękami... Postaraj się je podkurczyć, żeby przynajmniej ci nie przeszkadzały.- powiedział tonem świadczącym o tym, że pokłada małą wiarę w powodzenie skoku ze skrępowanymi dłońmi.
- A tobie jak udało się rozwiązać ręce?
- Cóż... Jakiś Cesarski powiedział, że i tak długo nie pożyję, więc żebym przynajmniej zginął z jako takim poczuciem wolności, przeciął mi więzy.
- To może spróbowałabym przepiłować linę o jakiś ostry kamień?
- Nie uda ci się! Nóż tego Cesarskiego wydawał się naprawdę ostry, a i tak miał problemy z rozcięciem mojej. A teraz nie gadaj i skacz!- serce podskoczyło jej do gardła, wszystkie członki były sparaliżowane strachem. Z ciężkimi kroplami potu na czole, cofnęła się jak najbardziej mogła i wziąwszy rozpęd, odbiła się z krawędzi pogruchotanej ściany. Ręce, zgodnie z poleceniem, podkurczyła do piersi. Czuła tylko, że traci grunt pod stopami, a wiatr bije w całe jej ciało. Zamknęła oczy. Każdy mięsień zdawał się być natężony, jakby przygotowany do ciężkiego upadku. W końcu poczuła pod sobą zimny kamień. Jednak nie wszystko poszło z planem- po chwili otępiałe z emocji ciało przeszył ból. Najpierw zdawał się być rozlany w całym ciele, a potem skoncentrował się w prawej nodze. Otworzyła oczy. Po łydce ściekał obfity strumień ciemnej krwi. Z  kolana sterczał ostry, podłużny kamień. Cała kończyna drżała
Gwendala zawyła cicho, nie zmieniając jednak pozycji, by nie zwiększać swojego cierpienia. Taką podkurczoną, leżącą na boku znalazł ją Ralof. Jak przez mgłę widziała jego zbliżającą się postać. Przykląkł przy niej i syknął. Kolano całe się trzęsło, brocząc krwią. O tyle dobrze, że nie jest przebite na wylot, pomyślał. Z ostrożnością położył dłoń na jej udzie, by uspokoić drżenie nogi.
- Przygotuj się. Poczujesz krótkie, bolesne szarpnięcie...- szepnął do ogłuszonej pulsującą w uszach krwią dziewczyny. Kiwnęła delikatnie głową na znak, że jest gotowa. Ralof szybko i zdecydowanie wyszarpnął kamień z przebitych mięśni. Gwendala usłyszała jakby oddzielony od ciała swój własny, rozdzierający krzyk. Ból zdawał się tak bardzo przenikliwy i okrutny, że wypchnął wszystkie jej zmysły z ciała.
- No już, już... – usłyszała kilkakrotnie. Ciało jej trawiła dziwna gorączka, zdająca się pragnąć pochłonąć całe jej ciało w ogniu. Po chwili jednak wszystko zaczęło mijać. Wciąż czuła ból, jednak coraz bardziej umiejscawiał się wokół kolana, opuszczając resztę ciała. Teraz czuła, że cała jej łydka jest zatopiona i w tej zaschniętej, i tej nadal broczącej krwi. Ralof odwiązał pas z bioder, a z błękitnej tuniki wystającej spod kirysa wyrwał spory kawał materiału. Mocno obwiązał nim kolano najpierw błękitnym płótnem, a potem pasem.
- Teraz będzie ci trochę trudniej iść, ale przynajmniej na jakiś czas ta prowizoryczna opaska zatamuje krwawienie. A tak poza tym dobrze się spisałaś. A teraz chodź!- podał jej dłoń, żeby mogła wstać. Z trudem podniosła się na nogi i razem zeszli schodami z muru. Przynajmniej znajdowali się po drugiej stronie, choć i tak nie wyglądała ona lepiej- wszystko, co drewniane, było już zajęte ogniem. W górę wzbijały się płomienie i dławiący dym, ku niebu wypuszczano strzały, próbujące dosięgnąć cielska smoka. Wszystko wokół zdawało się być powykrzywiane, żołnierskie sylwetki drgały i chwiały się w falującym od gorąca powietrzu. Ralof starał się stanowić oparcie dla Gwendali, jednocześnie nie zwalniając tempa marszu. Przed nimi w zgliszczach i pożodze malowała się twierdza. Jej kamienne ściany zdawały się w ogóle nienaruszone przez ognisty oddech smoka.
- No, już niedługo cię rozwiążemy...- mruknął Nord. 
     W końcu drzwi twierdzy znalazły się w zasięgu ręki. Ralof pchnął je z całej siły i oboje wślizgnęli się do środka. Zdawało się, że w środku nie ma żywej duszy. Mimo wszystko cicho posuwali się w głąb zacienionego  korytarza. Dostali się do okrągłej izby pełnej beczek. O jedną z nich opierał się plecami Gromowładny.
- Bracie!- szepnął Ralof z przejęciem, podbiegając do pobratymca. Niestety, było już za późno.
- Cesarskie psy musiały zabić go, gdy próbował tędy uciec..- mówił do siebie Nord, czyniąc dziwne znaki nad ciałem zmarłego.- Aby w Sovngardzie przyjęto cię jak bohatera, przyjacielu... – po wypowiedzeniu symbolicznego pożegnania odwrócił się do Gwendali, próbującej otworzyć skrępowanymi rękami wieko jednej beczki.
- Redgardko!- zawołał na nią. Dziewczyna od razu z zawstydzeniem odskoczyła od beczki i podeszła do niego.
- Czas, by cię uwolnić!- wyjął z pochwy zmarłego krótki miecz i po chwili intensywnego cięcia udało mu się wyswobodzić jej dłonie z grubego sznura.
- No, skoro już masz wolne ręce, to możesz sobie z powrotem pogrzebać w tych beczkach. Ale najpierw zdejmij z mojego brata kirys i załóż go na siebie. Oczywiście tunikę  także. Poczekam.- Dziewczyna stanęła jak wryta. Przyjrzała się truchłu, a potem wzrokiem wróciła do Ralofa.
- Mam z tego trupa ściągnąć  odzienie? Mówisz poważnie?- skinienie głowy musiało jej wystarczyć za odpowiedź. Z niechęcią więc zabrała się za rozwiązywanie rzemieni przy kirysie zmarłego. Potem przez głowę ściągnęła także jego tunikę. Zanim zaczęła się rozbierać, porozumiewawczo rzuciła wzrokiem w stronę Ralofa.
- Ah tak, oczywiście!- skierował się w kierunku korytarza.
- Stanę na straży!
Kiedy tylko zniknął za rogiem, dziewczyna szybko ściągnęła z siebie zgrzebną, żółtą koszulę i założyła miękką, błękitną tunikę Gromowładnych. Zdążyła już przesiąknąć wonią rozkładu, ale po nałożeniu kirysu jej zapach nie był już tak odczuwalny.
- Gotowe!- zawołała, zawiązując rzemienie na biodrach. Ralof wszedł do sali i podał jej wcześniej zabrany zmarłemu miecz. Odpiął też pochwę od swojego rzemienia i zaczepił ją z boku jej biodra.
- Teraz wyglądasz jak prawdziwa Gromowładna siostra! Z oczu też ci patrzy odwaga i siła. Może powinnaś dołączyć do naszego buntu?
- Pomyślimy o tym.  A teraz ruszajmy!- z pewnością siebie pchnęła drzwi do kolejnej sali. Mijali kilka magazynów, sypialnie, a nawet zbrojownię, z której Ralof zagarnął parę toporów. W międzyczasie podkradli też bochenek chleba i kwartę wina, by wzmocnić nadwątlone siły. W końcu, gdy już czuli się znużeni mijaniem pustych komnat, nagle napotkali kilku Cesarskich. Z pięciu z nich Gwendali udało się powalić  trzech, głównie dlatego, że działała szybko. Ralof dał za to prawdziwy popis siły i nienawiści wobec Cesarskich. Kiedy w sali już żaden z nich nie pozostał żywy, Nord odrąbał dwóm głowy i ręce. Za następnymi drzwiami kryły się podziemia twierdzy. Po nich miała przyjść wolność, wolność! Z entuzjazmem więc przebiegli pieczary, choć i tak dość wolno- z powodu kolana Gwendali. Minęli ostatni zakręt, ostatnią podziemną komnatę, w końcu wyjście było na wyciągnięcie dłoni. Do zacienionej jaskini wkradało się światło dzienne. Z mocą rzucili się w kierunku wyjścia, a kiedy przekroczyli próg pieczary, odetchnęli w końcu pełną piersią, poczuli się wolni w pełnym tego słowa znaczeniu.
- Skazani na śmierć, Redgardko, a ocaleli dzięki największemu złu na świecie- dzięki smokowi! Teraz niestety musimy się rozstać, dwójkę jest łatwiej wytropić niż rozdzieloną dwójkę. Wiesz, gdzie leży Rzeczna Puszcza? A tak, oczywiście nie możesz tego wiedzieć. Przepłyń rzekę i dalej biegnij prosto w las. Nie bój się, jest dosyć płytka! Kiedy już dotrzesz do Rzecznej Puszczy, zapytaj o Gerdur. To moja siostra. Powiedz jej, że jesteś moją przyjaciółką, a z pewnością ci pomoże.
- A ty? Czy ciebie także tam spotkam?
- Prawdopodobnie dotrę tam później, bo okrężną drogą. Żegnaj, Redgardko! Aha, wspominałem już, że powinnaś dołączyć do nas, do Gromowładnych? Masz prawdziwy talent! To co zrobiłaś z tamtymi Cesarskimi... Jak ci na imię tak właściwie?
- Gwendala. A co do Gromowładnych, to nie uważasz, że powinniśmy ze sobą wziąć Ulfrica?
- Ulfric to jarl, z pewnością sobie poradził, a nie godziłoby się, żeby przebijał się z nami przez te wstrętne jaskinie przyszły król Skyrim. A teraz już idź, do zobaczenia na miejscu!- skłonił lekko głowę na pożegnanie i pobiegł na zachód, w leśne ostępy. Gwendala spojrzała na wschód. Tam, gdzieś za rzeką i lasem krył się jej cel- Rzeczna Puszcza. Nie czekając dłużej zbiegła dróżką i nie oszczędzając bolącej wciąż nogi, popędziła tam, gdzie ją poinstruowano- w kierunku rzeki, a potem do lasu.